Uczta z odzysku (2)

Skąd Litwini wracali? – Z nocnej wracali wycieczki,
nieśli łupy bogate, w śmietnikach zdobyte.

Tomas miał dwadzieścia kilka lat, kolczyk w uchu, i zero planów na przyszłość. Wyrwał się ze swoją dziewczyną z rodzinnego Kowna, i teraz żył z dnia na dzień w Oslo, próbując zarobić jakiekolwiek większe pieniądze, z którymi mógłby wrócić do kraju. Wychodziło nienajlepiej, lecz był Tomas jednym z tych lekkoduchów; choć do porąbanej budapesztańskiej Zosi wciąż było mu daleko, brak pieniędzy stanowczo nie stanowił dla Litwina problemu wartego większej uwagi.

Zaraz po przyjeździe zostaliśmy przez Tomasa ugoszczeni, nawet całkiem bogato, jak na Litwina wśród norweskich cen. Na stole pojawiła się i dobra herbata, i ciastka, wcale nie pośledniego sortu, a nawet rozmaite owoce. Nieźle sobie tu poczynacie, towarzyszu Litwinie, zagadywał mój towarzysz Szymon, klepiąc się z zadowoleniem po sarmackim brzuchu. Może i nieźle, uśmiechał się niewinnie gospodarz, ale to ze śmietnika, tylko nie wypluwaj. Za późno, ostatnie ciastko leżało już na parkiecie i płakało mącznymi łzami. Jak to, zapytał Szymon z pozieleniałą twarzą, ze śmietnika?

Rok po wizycie u budapesztańskiej Zosi miałem się po raz drugi zetknąć z kulturą freegan.

– Freeganizm jest pożyteczny dla wszystkiego poza gospodarką – wykładał Tomas. – Idziemy za supermarket pół godziny po jego zamknięciu. Otwieramy śmietnik i wyciągamy wszystko, co przed chwilą wyrzucili. Po chrześcijańsku dzielimy się z lokalnym żulem, a potem mamy darmowe jedzenie na trzy dni. Czaicie? – wiedziony ciekawością stwierdziłem, że przytaknę, więc Litwin zamilkł na chwilę, po czym pospiesznie dodał: – to nie tak, że nie mamy pieniędzy. My naprawdę robimy dla świata dużo dobrego.

Tej nocy wyszliśmy na Łowy. Hersztem litewsko-polskiej bandy śmietnikowej została dziarska krótkowłosa lesbijka imieniem Indre. Widać było, że wygrzebywanie jedzenia spośród odpadków stanowi część jej ideologii; emanowała współczesnością i lewicowym zadziorem, a przede wszystkim chciała chyba pokazać jak bardzo, w przeciwieństwie do nas, przesiąknęła już zachodnim stylem życia. Reszta ekipy posłusznie podążała za Indre, pakując do plecaków zdobyte dobra.

Pierwszym celem był lokalny supermarket i śmietniki na jego tyle. Liczył się czas – konkurencja pod postacią różnokolorowych imigrantów też ostrzyła sobie zęby na jedzenie, które właśnie traciło datę ważności. Wiadomo, sklep nie sprzeda produktu, któremu nieubłagany czas wskazuje koniec przydatności do spożycia. Freeganie wiedzieli natomiast, że z taką dawką konserwantów, większością śmietnikowego żarcia nie zatrują się jeszcze przez dwa miesiące. Poza tym, od kiedy nastał dwudziesty pierwszy wiek, nawet owoce pakowane były w taką warstwę plastiku, że i czarnobylskie promieniowanie nie przedostałoby się do tak opakowanych wisienek.

Indre wskoczyła do kontenera w całości, słychać było jak jej ciężkie buty rozplaskują się o coś bliżej galaretowatej konsystencji. Zapachniało nieprzyjemnie, ale niezrażona Litwinka przebierała coraz szybciej kolejne zwały odpadków. Mam, krzyknęła po chwili, kurwa, ale znalezisko! Za chwilę wyskoczyła z triumfalnym uśmiechem, a wraz z nią zmaterializowało się trzydzieści kartonów jeszcze zamrożonej pizzy. I były one jak trzydzieści rozdziałów kolejnej książki Naomi Klein: nie chodziło już o ekologię, ani o naiwne ideały młodych lewicowców. Tu pojawiały się bowiem zarzuty o bezsens.

A im dalej, tym gorzej. O cholera, jęknął Tomas, obserwując kolejne dobra wyciągane spośród odpadków. Znalazły się tam i oryginalnie zapakowane ciastka, i owoce we wspomnianej trumience z plastiku. Ale najgorszy był sok, zamknięty w nienaruszonym kartonie, wyrzucony z niewiadomych powodów na długo przed upływem daty ważności. Norwegowie, z dumą określający się mianem jednego z najbardziej ekologicznych narodów świata, nie zaprezentowali się przed nami zbyt pozytywnie. Tak czy inaczej, stół na kolację był tego wieczora wyjątkowo suto zastawiony.

Dwa miesiące po naszej śmietnikowej eskapadzie, Tomas z ekipą wrócili na Litwę. Czy nadal praktykują to, czego nauczyli mnie w Oslo? Wątpię; choć sami zainteresowani na pewno by zaprzeczyli, sporo miejsca w ich postawie zajmowała chęć jak najtańszego przetrwania w drogim kraju. Weganie to idealiści; freeganie to zazwyczaj pragmatycy.

5 komentarzy

  1. Magdalena says: Odpowiedz

    Freeganie = weganie :)

    1. a w życiu się nie zgodzę! ;)

      1. Magdalena says: Odpowiedz

        Taka teoria (geneza nazwy nawet!), a w moim przypadku również praktyka :)
        Choć oczywiście wiem, że niektórym nurkom w tyłkach się poprzewracało i również zwierzęce paści są im łakomym kąskiem (ale oni nie są TRUE! ;) ).

        1. Ja oczywiście nie będę wtrącał się w kwestie ideologiczne, bo daleko mi do takich wszystkich wynalazków, ale tak jak opisałem we wpisie: wydaje mi się, że dla wielu freegan ważny jest aspekt ekonomiczny tej całej akcji… :)

  2. ania says: Odpowiedz

    O tyle rozumiem równanie wegan-freegan, że jedząc produkty wyjęte ze śmietnika nie zwiększa popytu, nie wspiera przemysłu zwierzęcego. Jedna gęba więcej nakarmiona, pkb nienaruszone.

Dodaj komentarz