Stachanow nie wypełnia już norm

Kopalnia Centralnaja-Irmino, gdzie w 1935 roku Aleksiej Stachanow podczas jednej zmiany wydobył 102 tony węgla, stając się jednym z największych bohaterów Związku Radzieckiego, dziś już nie istnieje. Podobny smutny los spotkał dziesiątki zakładów i kopalń w Donieckim Zagłębiu Węglowym. Można już powiedzieć wprost – wschodnia Ukraina umiera. A wszystkiemu winne są polityczne wahania i negocjacje, w których Donbas jest jedną z kart przetargowych.

Miasto Stachanow, nazwane tak w cześć największego robotnika komunizmu, dziś nie wypełnia już swych norm wydajności. Tysiące ludzi wylądowało na bruku, gdy Rosja wprowadziła embargo na produkowane w stachanowskiej fabryce wagony. Finansowe problemy zakładu, zatrudniającego niemal sześć tysięcy robotników i produkującego do ośmiuset wagonów miesięcznie, zrujnowały miejski budżet – zależni od niego pracownicy otrzymują do odwołania zaledwie 20% swojej pensji. W podobnej co Stachanow sytuacji, znajdują się dziesiątki miast i miasteczek Donieckiego Zagłębia Węglowego. Na skraju zamknięcia jest nawet słynna fabryka lokomotyw spalinowych w Ługańsku, produkująca niegdyś dziesiątki tysięcy lokomotyw dla krajów bloku wschodniego, w tym i Polski (maszyny te jeżdżą do dziś).

– Nasze problemy to wina Janukowycza – stwierdza jednoznacznie Andriej, lokalny przedsiębiorca. – Wszyscy oczekujemy zbliżenia z Rosją, bo jesteśmy Rosjanami, a z Ukrainą nic nas nie łączy. Głosowaliśmy na Janukowycza, bo jest stąd, bo obiecywał, że pójdziemy w stronę wschodu.

Istotnie, prezydent Ukrainy stwarza ostatnio wrażenie pogubionego. Wydaje się, że Wiktor Janukowycz pragnie pogodzić ogień i wodę: zarówno zbliżyć się do Unii, jak i pozostać w strefie wpływów rosyjskich. Zachód zdaje się jednak bardziej kusić ukraińskie elity. A to niesie za sobą zdecydowaną odpowiedź Rosji, traktującej Ukrainę jak niesforne dziecię Sojuza, które wychowywać należy twardą ręką. Wpływ rosyjskiego niedźwiedzia nie ogranicza się tylko do wprowadzania ograniczeń i sankcji gospodarczych. Wiele fabryk zostało przez Rosjan wykupionych, a następnie zamkniętych w ramach likwidacji konkurencji.

918b

Środkiem prospektu Lenina, głównej alei Stachanowa, biegnie szeroka na trzy metry, a głęboka na kilkadziesiąt centymetrów bruzda. To pozostałość po zlikwidowanej w ramach miejskich oszczędności linii tramwajowej. Tory rozebrano i oddano na złom, do tej pory nie starczyło jednak pieniędzy na zagospodarowanie powstałej wyrwy. Inne systemy transportu publicznego w Donbasie, jeśli jeszcze istnieją, wyglądają podobnie: zniszczone wagony telepią się po nierównych szynach, wożąc jedynie emerytów, którym ustawa zapewnia bezpłatny przejazd tramwajem i trolejbusem.

A przecież to na tej ziemi rozpoczął się ruch największych robotniczych bohaterów Związku Radzieckiego – Stachanowców.

Ostatniego dnia sierpnia 1935 roku, Aleksiej Stachanow wydobył w kopalni Centralnaja-Irmino 102 tony węgla, wypełniając tym samym 1475% normy wydobycia. Dziś wiemy, że razem ze Stachanowem pracowało na zmianie trzech innych górników, wówczas jednak za wszelką cenę poszukiwano symbolu. – Jeśliby nie on, to pojawiłby się inny Iwanow albo Gawriłow – kwituje krótko jeden z lokalnych mieszkańców.

Po wyjściu z kopalni, Stachanow został obsypany nagrodami i natychmiast przeszedł do historii Związku Radzieckiego. Jego zdjęcie zamieścił nawet na okładce amerykański tygodnik “Time”. Obdarowany przez władze i znienawidzony przez innych górników (którym, rzecz jasna, od razu podwyższono normy wydobycia), wkrótce znalazł się w Moskwie, gdzie czekała go nowa żona (dotychczasowa była Cyganką, co zdecydowanie nie pasowało do wyobrażenia bohatera), wysokie stanowisko w ministerstwie górnictwa i… przyjaźń z synem Stalina, a ponoć nawet i z samym dyktatorem. Przez Chruszczowa zesłany z powrotem do Donbasu, zmarł w zapomnieniu w 1977 roku.

Choć samego bohatera przykryła mgła zapomnienia, ruch przodowników pracy, nazwanych Stachanowcami, przez dziesięciolecia miał się znakomicie. Miasteczko znane z rekordowej zmiany stało się jego centrum. Delegacje krajów komunistycznych tłumnie odwiedzały Kadijewkę (późniejszy Stachanow), by złożyć hołd efektywnej pracy.

– Oczywiście, że byliśmy dumni! – przewodniczka z lokalnego muzeum uśmiecha się promiennie na wspomnienie złotych lat miasta Stachanowa. – Przyjeżdżały do nas delegacje z całego Sojuza i krajów zaprzyjaźnionych. Pamiątki zostawiali, dzięki nim mamy teraz co pokazywać.

Wyposażenie muzeum stanowią więc pamiątkowe wazy z podobizną wielkiego górnika, socrealistyczne rzeźby i popiersia, proporce przodowników pracy, puchary, i wszystko, co związane jest z upamiętnieniem ruchu stachanowskiego. Całość sprawia jednak wrażenie niezmiennej od kilkudziesięciu lat. Na straży pustych sal czuwa kilka strażniczek, przez całe dnie parzących kawę.

915b

Parę kilometrów od centrum Stachanowa znajduje się miasteczko Irmino, w którym tak naprawdę miało miejsce bicie rekordu. Tam, przytulone do budynku szkoły podstawowej, znajduje się kolejne muzeum. W przeciwieństwie do poprzedniego, nowoczesność tej placówki silnie kontrastuje z pustkami i bylejakością, jaka rozciąga się wokół. Irina Michajłowna Bogun, nowa dyrektorka muzeum, aż kipi energią. Z prawdziwą fascynacją oprowadza po kolejnych salach urządzonych niespodziewanie nowocześnie. Posągi głównego bohatera oświetlone są z kilku stron lampkami ledowymi, w salach znajdują się też prawdziwe pamiątki minionej epoki – przede wszystkim sprzęt górniczy, którym wydobyto pamiętne 102 tony.

– To fascynująca historia, proszę napisać o naszym muzeum! – namawia mnie Irina Michajłowna. – Turyści powinni przyjeżdżać tu i zobaczyć na własne oczy nasze zbiory.
– Nie boi się pani, że postać Stachanowa zawsze naznaczona będzie piętnem stalinizmu?
– Oczywiście, że zachód go tak będzie postrzegał – kobieta marszczy brwi. – Co my jednak jesteśmy temu winni, to nasza historia, nasz region. Żyliśmy i żyjemy z górnictwa.

Irina Michajłowna nie dodaje, że sentyment za czasami sowieckimi wciąż żyje na tym terenie. Rozczarowanie nowym ustrojem jest ogromne: to za komunizmu działały wszystkie zakłady i kopalnie, każdy mieszkaniec regionu miał pracę, w miastach budowano nowe linie tramwajowe i trolejbusowe, odnawiano chodniki, sadzono róże na skwerach. Dziś róże powiędły, chodnikami podczas deszczu trudno przejść, a mieszkańcy rzuceni zostali na pastwę wielkiej polityki i krwiożerczego kapitalizmu. I nikt tu nie wspomina okrucieństw systemu. Stalinowskie czystki zostały dawno zapomniane, za granicę jak nie wyjeżdżano, tak nie wyjeżdża się i dzisiaj.

Nie ma zresztą kto wyjeżdżać, bo młodych w Donbasie nie jest wielu. Swoje zrobiła katastrofa demograficzna (według amerykańskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej, Ukraina zajmuje 228 miejsce na 233 państwa i terytoria uszeregowane pod względem wielkości przyrostu naturalnego) i emigracja zarobkowa do większych ośrodków. Na ulicach wschodnioukraińskich miast spotyka się głównie emerytów, co tym bardziej każe zadać pytanie o przyszłość regionu.

W zajezdni tramwajowej w mieście Konstantynówka (ok. 120 km od Stachanowa) od lat nie zmieniło się nic. Ściany do dziś obwieszone są portretami Lenina i mozaikami robotników wznoszących ręce ku chwale partii. Ponad dwadzieścia lat wolnego rynku nie zniosło komunistycznych symboli i nie przyniosło Donbasowi niemal nic dobrego. Teraz przychodzi czas zmian, lecz jeśli na listopadowym szczycie Partnerstwa Wschodniego Ukraina podpisze umowę stowarzyszeniową z Unią Europejską, donbaska nędza może zostać zakonserwowana na dużo dłużej.

1 komentarz

  1. buba says: Odpowiedz

    zesz to szlag… ze ja nie wiedzialam o tym miejscu jak bylam w Donbasie.. a wlasnie szukalam takich miejsc jak to, gdzie bede mogla jasno powiedziec po co przyjechalam a nie motac sie w zeznaniach łażąc tylko bez celu po hałdach i ruinach i byc podejrzewana przez lokalsow o rozne niecne zamiary ;)

Dodaj komentarz