Agdam – życie po apokalipsie

Miasto Agdam, leżące na pograniczu Azerbejdżanu i samozwańczej Republiki Górskiego Karabachu, nazywane bywa “kaukaską Hiroshimą”. Dawne centrum regionu to dziś ciągnące się kilometrami ruiny – niemi świadkowie zakaukaskich konfliktów zbrojnych. Nad postapokaliptycznym pejzażem dominują minarety centralnego meczetu, jedynej niezniszczonej budowli Agdamu, pełniącej dziś rolę obory. A jednak miasto nie całkiem opustoszało…

– Możesz jechać niemal wszędzie, ale trzymaj się z daleka od granicy. No i tutaj nie pozwalamy – uczulała mnie tleniona blondynka w średnim wieku, typowa urzędniczka w budynku Ministerstwa Spraw Zagranicznych Republiki Górskiego Karabachu, stukając palcem w mapę i wskazując nim na kropkę z napisem „Agdam”.
– Dlaczego tam nie można?
– Bo niebezpiecznie… Zresztą, tam nie ma co oglądać – ucięła krótko.

Mężczyźni w wiejskim klubie pod Stepanakertem także nie pałali entuzjazmem w stosunku do moich planów podróżniczych. „Raz, że to zabronione” – mówili. „Dwa, że tam wszędzie leżą miny. Trzy, że w obrębie miasta znajduje się jednostka wojskowa, i możesz mieć spore kłopoty, jeśli cię złapią. I wreszcie – po cholerę ci to?”

Pozostałości pomnika Farada w Agdamie 
Pozostałości pomnika Farada w Agdamie 
Agdam, dawne centrum miasta
Agdam, dawne centrum miasta

***

Wojna Armenii z Azerbejdżanem o terytorium Górskiego Karabachu zakończyła się w 1994 roku niekwestionowanym zwycięstwem Ormian. Dziś oficjalnym językiem w stolicy republiki, Stepanakercie, znów jest ormiański.

Jedynym świadectwem dawnej obecności Azerów w Karabachu są zagraniczne mapy, uparcie uważające separatystyczną republikę za terytorium Azerbejdżanu. W rzeczywistości Azerowie od ponad dwudziestu lat nie mają żadnej kontroli nad tym obszarem, wielkością porównywalnym z terytorium województwa Świętokrzyskiego. Jedenaście i pół tysiąca kilometrów kwadratowych to może niewiele, zaledwie parę górskich dolin, ale dla Azerbejdżanu to niemal piętnaście procent terytorium całego państwa. W Polsce byłby to obszar równy powierzchni województw Dolnośląskiego, Opolskiego i Śląskiego.

Konflikt teoretycznie dobiegł końca, ale porozumienia pokojowego nigdy nie podpisano. Na granicy codziennie słychać strzały, a szala zwycięstwa w ewentualnej nowej wojnie zdaje się przechylać na stronę Azerbejdżanu, opływającego ostatnio w dostatek za sprawą petrodolarów. Podległe rządowi w Baku wojska, tak słabe i nieprzygotowane do walki na początku lat dziewięćdziesiątych, teraz mają ewidentną przewagę. Jednak za Armenią stoi dziś Rosja, której zależy na podtrzymywaniu niepokojów w tej części świata.

– Azerowie ciągle do nas strzelają, nawet do samochodów. Ostatnio zestrzelili turecką maszynę, bo przecież z góry nie widać, czy to Ormianie jadą, czy kto inny – opowiadał Wartan, kierowca ciężarówki ze Stepanakertu.

Dlatego nieuznawana na arenie międzynarodowej republika Górskiego Karabachu to geograficzna ślepa uliczka, otoczona z trzech stron przez linię frontu. Dojechać tu można tylko jedną drogą – wąskim i bardzo już wyeksploatowanym pasemkiem asfaltu z Erywania. Lotniska nie ma, ze względu na ryzyko zestrzelenia samolotu przez armię Azerbejdżanu.

Minarety meczetu, jedynego ocalałego w Agdamie budynku, widoczne są z daleka
Minarety meczetu, jedynego ocalałego w Agdamie budynku, widoczne są z daleka

***

Koło linii frontu znajdują się ruiny Agdamu, niegdyś centrum regionu, pięknego i bogatego miasta, będącego domem dla kilkudziesięciu tysięcy ludzi. Dziś Agdam to ciągnące się kilometrami ruiny, ale życie w nim podobno nie całkiem wymarło…

„Oni tam żyją jak bezdomni” – ostrzegał taksówkarz, starannie omijając wyboje. Jego czarna Łada pokonywała gęstniejącą z każdym metrem mgłę. Byłem przejęty. Wiedziałem, że za chwilę dojadę do miejsca, o jakim marzy każdy eksplorator opuszczonych przestrzeni.

Wysiadłem z taksówki, zapłaciłem, trzasnąłem drzwiami, po czym pogrążyłem się w gęstej mgle, otulającej ruiny dawnego miasta. I wkrótce spotkałem Dawida.

– Pijesz kawę? – bez ceregieli spytał brudny, zarośnięty mężczyzna w łachmanach, gdy ujrzał mnie obok swej chatki. Po czym, nie czekając na odpowiedź, skinieniem ręki zaprosił do środka.
– Jasne, chętnie – odpowiedziałem i wszedłem do domku. Malutka lepianka sklecona była ze wszystkiego, co dało się zebrać w pobliskich ruinach. Urywki rosyjskiego popu trzeszczały z zawieszonego na ścianie radia, do którego dochodziły resztki wysyłanych z oddali fal radiowych. Pośrodku znajdował się metalowy piecyk opalany drewnem. Dawid wstawił doń tygielek z kawą, a następnie wyciągnął dwa kubeczki, czarnym od brudu palcem przetarł je od środka i poczęstował mnie słodkim naparem.
– W ogóle to dziś mam siedemdziesiąte drugie urodziny – dodał.

A potem zaczął opowiadać:
– Żyję w Agdamie już piętnaście lat. Jestem z Jeghegnadzoru, to takie nieduże miasto w centralnej Armenii. Ale pracy nie było. Wyniosłem się tutaj, żyję tak jak widzisz, hoduję świnie i uczę się budować coś z niczego.
– Dużo tu ludzi zostało?
– Nie „zostało” – poprawił mnie Dawid. – Wszyscy mieszkańcy wynieśli się stąd podczas wojny. A teraz żyje nas tu może pięćdziesięciu, może stu. Mamy nawet sklepy.
– Sklepy?!
– Tak, ale nie takie klasyczne, z kasą i towarami na półce… Po prostu składasz zamówienie. Jak ktoś pojedzie do miasta, to za dwa dni dostaniesz towar.

A więc w Agdamie istnieje życie! I to nie byle jakie, bo z kawą, wódką i zalążkami organizacji społecznej. Życie prawdziwe, gorącokrwiste, a nie fikcyjne, tak jak kropka na mapie w miejscu miasta albo pierwszoligowy klub piłkarski Qarabağ Ağdam, znany i z polskich boisk piłkarskich (od ponad dwudziestu lat na wygnaniu, zachowana została tylko nazwa).

Plotki o wszechobecnych w Agdamie minach przeciwpiechotnych okazały się przedawnione. Rzeczywiście, azerbejdżańska armia podczas ucieczki zaminowała miasto, lecz dwadzieścia lat wystarczyło Ormianom na wydostanie z ziemi większości materiałów wybuchowych. Dziś większym zagrożeniem wydają się być rozsiane po ruinach krowie placki. Oczywiście nadal lepiej nie zbaczać z głównych dróg.

– Nie boisz się min i niewybuchów? – spytałem Dawida.
– Prędzej się zimna boję.

Domek Dawida pośród ruin miasta
Domek Dawida pośród ruin miasta

***

Gdy ustała mgła, dało się poznać drzewka granatowe, wyrastające tu i ówdzie spomiędzy ruin. Z gałęzi smętnie zwisały resztki uschłych owoców, nie zebranych przez nikogo w minionym sezonie. W tle zamajaczyły wreszcie wieże meczetu, który, jako miejsce kultu, pozostał jedyną ocalałą budowlą w całym mieście. Poza tym, jak głosi rozbita tabliczka przed wejściem, to „historyczny i kulturalny zabytek chroniony przez Państwo”.

– Zostawili go, bo to świątynia – mówił Wania, znajomy Dawida. – My nie niszczymy świętych miejsc. Tylko trzymamy tam krowy – dodał, rozochocony wypitą przed chwilą urodzinową wódką.

Ta niecodzienna obora pełni dziś rolę centrum nieistniejącego miasta. Na ścianach toczy się barwne życie wulgarnych napisów. “MNACAKAN TO GEJ” – napisał na ścianie ktoś po rosyjsku, pod spodem podpisała się grupa młodzieży z niedalekiego miasteczka Martuni, a jeszcze dalej ślad po sobie pozostawiła wycieczka niemieckich eksploratorów. Wnętrze było puste, codzienne mieszkanki wypędzono akurat na pastwisko.

Natomiast ze szczytu minaretu widać było wszystko. Niekończące się ruiny oświetlało silne zakaukaskie słońce. Widziałem były szpital, kino, w którym nie puszczają już filmów, freski na sowieckim muzeum chleba, szerokie prospekty zarosłe chaszczami, wraki autobusów i ciężarówek, bezpańskie psy biegające po miejskim labiryncie… Widziałem też wielkie kamienne stopy, które kiedyś były pomnikiem Farada, bohatera perskiej baśni.

Dobrze, że nie wiedziałem wówczas o częstych ostrzałach azerskich snajperów w stronę pojawiających się na szczycie minaretu sylwetek. Przynajmniej mogłem ocenić z wysokości jaką pomyłką wojny jest Agdam.

Tekst i zdjęcia – marzec 2014. Obecnie sytuacja w Górskim Karabachu wygląda niestety dużo gorzej i ewentualna wycieczka do Agdamu może się skończyć tragicznie (lub po prostu fiaskiem, bo, z tego co słyszałem, wojskowe kontrole na drogach dojazdowych są teraz dużo częstsze). NIE POLECAM więc tego kierunku podróży, zwłaszcza osobom nie znającym w stopniu płynnym języka rosyjskiego.

Prymitywny płot oddziela czyjeś poletko
Prymitywny płot oddziela czyjeś poletko

Dawny meczet, dziś obora
Dawny meczet, dziś obora

"Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!" - napis na budce zniszczonej lokomotywy
“Proletariusze wszystkich krajów łączcie się!” – napis na budce zniszczonej lokomotywy
Pozostałości po kolei w mieście Agdam
Pozostałości po kolei w mieście Agdam
Dawne muzeum chleba
Dawne muzeum chleba
Socrealistyczna mozaika na muzeum chleba
Socrealistyczna mozaika na muzeum chleba
Zniszczona furgonetka na tle elewatorów zbożowych
Zniszczona furgonetka na tle elewatorów zbożowych
Napis po azersku przypomina dawnych mieszkańców miasta
Napis po azersku przypomina dawnych mieszkańców miasta

5 komentarzy

  1. Атмосферное место, интересный рассказ. Этот конфликт казался давно ушедшей историей, а оказывается за ним до сих пор стоит настоящее

  2. buba says: Odpowiedz

    My chcielismy tam jechac ciut pozniej- we wrzesniu 2014. I juz sie nie udało… A z tym “Dojechać tu można tylko jedną drogą” to tak nie do konca. Ja znam przynajmniej trzy ;) Jedna wjezdzalismy, druga wyjezdzalismy a zadna z nich nie była tą o ktorej piszesz. Acz oczywiscie ta jest najbardziej popularna i legalna!

  3. Agata says: Odpowiedz

    Cudne zdjęcia

  4. Monika says: Odpowiedz

    Ja tam byłam w 2014 jakoś w porze wakacji. Trafiłam tam zupełnie przypadkiem – w pewnym sensie nieświadomie. Zamurowało mnie i razem z kolegą maszerowaliśmy w milczeniu przez długi czas nie mogąc wydobyć z siebie żadnego dźwięku… Mieliśmy złapać stopa i tak maszerowaliśmy i zamaszerowaliśmy aż tutaj. I nawet ostatecznie tutaj złapaliśmy stopa, który nas wywiózł do pobliskiej mieściny. Strach był, zarówno w Agdam, gdzie baliśmy się min, jak i potem jadąc stopem, kiedy dało się wyczuć dużą nieufność, no i te okopy przez całą drogę… Ledwo opuściliśmy autostopa, podjechał wóz policyjny i zgarnął nas na posterunek. Tam niestety straciłam prawie wszystkie moje zdjęcia z Agdam… Popłakałam się z rozpaczy, a policjant przepraszał mnie i mówił, że to jego praca, że musiał ;) Potem zrobił nam wycieczkę wozem policyjnym po miasteczku i zawiózł na pizzę ;) za którą sami zapłaciliśmy. Wyznaczyli nam tez miejsce na rozbicie namiotu na jakimś żwirowym polu, gdzie śledzia nie dało się w ziemię wbić -podobno w trosce o nasze bezpieczeństwo. Generalnie skończyło się przyjaźnią – zostaliśmy nawet poproszeni o nasz profil na Facebooku, bo policjant podobno nie miał do tej pory żadnego “international friend” ;)

  5. Michał says: Odpowiedz

    O Panie, szanuję za relację

Dodaj komentarz