“Polska ściema”

Dość już mam mnożących się spiskowych teorii i rodaków wiecznie niezadowolonych z życia w naszym kraju. Do szewskiej pasji doprowadza mnie pogardliwie wysyczane słowo “Polska!” w kontekście wszystkiego co nieudane (silniejszy znaczeniowo jest tylko “grajdół”). Nie, nie jestem człowiekiem salonu, ani apologetą działań partii rządzącej; w ogóle nie interesuję się zbytnio krajową polityką. Chcę jednak zapoczątkować nowy trend i powiedzieć głośno: dobrze mi się żyje w Polsce. A najbardziej przekonały mnie do tego dalekie podróże, w trakcie których nagminnie musiałem stosować – nazwijmy to roboczo – “polską ściemę”.

Owszem, nie lubię czuć się jak biedak ze wschodu, gdy w paryskich pasażach nie wystarcza mi pieniędzy na upragniony garnek gotowanych muli. Odczuwam ekonomiczny ból istnienia w niemieckim sklepie, widząc ceny produktów spożywczych, nierzadko niższe niż w Polsce, a później porównując je do siły nabywczej przeciętnego Niemca. Zazdroszczę rodakom, którzy w chłodnej Szwecji po pięciu latach pracy są w stanie kupić niewielki drewniany domek. Gdy w egzotycznym kraju poznaję parę młodych Anglików, zdaję sobie sprawę, że dla nich to wakacje jak każde inne, a dla mnie jedna z przygód życia, być może już ostatnia.

Tymczasem w trakcie podróży po biedniejszych państwach musiałem wyrobić w sobie specyficzny mechanizm obronny przed niezręcznymi pytaniami o poziom życia w moim kraju. To właśnie wspomniana “polska ściema”.

Pewnego dnia jechałem autostopem z Jeghegnadzoru (Armenia) do Stepanakertu (Górski Karabach). Był wczesny marzec, w górach leżał śnieg i po jedynej drodze ledwo się dało przejechać. Dwieście kilometrów pokonaliśmy w siedem godzin, podczas których kierowca zdążył już opowiedzieć o wszystkich swoich kochankach. Było o czym słuchać, bo w Moskwie trafiła się nawet najprawdziwsza murzynka, taka całkiem czarna, wyobraź sobie! I nagle, na jakieś dwadzieścia kilometrów przed celem, pada to nieszczęsne pytanie: “a jakie są drogi w Polsce?”

Popatrzyłem na wijącą się przed nami dziurawą jezdnię, jedyną trasę, którą można dojechać do Górskiego Karabachu, i zacząłem kluczyć. “Różnie z tym bywa”, mówiłem, “Polacy raczej narzekają na drogi” – to akurat prawda. “W sumie ostatnio parę nowych dróg wybudowali, ale to nic specjalnego…” plotłem “polskie ściemy”, a myśli zasnuwała mi nowootwarta autostrada do samego Gdańska. W kierowcy, który jeszcze przez wiele lat nie doczeka się równej drogi do swojego miasta, nie było sensu wzbudzać poczucia dziejowej niesprawiedliwości.

Armenia, okolice Saravan. To jedyna droga łącząca stolicę kraju z prowincjami Wajoc Dzor i Sjunik; to także jedyna trasa do Iranu i Górskiego Karabachu.
Armenia, okolice Saravan. To jedyna droga łącząca stolicę kraju z prowincjami Wajoc Dzor i Sjunik; to także jedyna trasa do Iranu i Górskiego Karabachu.

Podobną taktykę stosowałem w wielu regionach świata. Dróżniczka Swieta, pracująca na przejeździe kolejowym w rosyjskim Karabaszu, jednym z najbardziej zanieczyszczonych przemysłowych miast na kuli ziemskiej, zarabiająca równowartość około trzystu złotych miesięcznie, także usłyszała z moich ust podobne ogólniki i drobne kłamstewka. Tchórzliwie bałem się przyznać, że my żyjemy inaczej, zarabiamy więcej, jeździmy lepszymi samochodami i zazwyczaj żyjemy dłużej niż czterdzieści lat.

Nie wiem, czy w takich momentach dominuje we mnie dobroć serca, czy słabość umysłu. Nie jestem też pewien, czy rozmówcy naprawdę wierzyli w łgarstwa, które wypowiadałem niepewnym tonem. Giovanni, Chilijczyk z włoskimi korzeniami, uwierzył nawet w białe niedźwiedzie chodzące po ulicach polskich miast, ale mieszkańcy byłego Związku Radzieckiego zdawali się zachowywać większy dystans do moich matactw.

“Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej!” mawia stare przysłowie. Z pieśnią na ustach wracam więc do Polski, by docenić ją na nowo. Tymczasem w kraju zastaje mnie ogólny marazm i narzekactwo. Teorie spiskowe mnożą się jak szczury w kanałach, po czym wypełzają i atakują nieuodpornionego odbiorcę z każdej strony. Co ciekawe, wcale nie ci najbiedniejsi biadolą najgłośniej – to my, młodzi mieszkańcy miast, internauci, polska klasa średnia, odbiorcy różnorakich mediów, tworzymy chór wiecznie niezadowolonych.

“Czas już wyleczyć się z tych wiecznych sarkań / i przestać biadać jak surowy Kalwin” pisał międzywojenny poeta, który mimo tego wyjątkowo lubował się w krytyce Polski. Obrażajcie więc ten kraj, porządną naganą leczcie jego choroby, z soczystą kurwą na ustach bierzcie się za naprawę wszystkiego, co zepsute. Dopóki krytyka ma treść i sens, a nie jest jedynie czczym narzekaniem, macie moje błogosławieństwo. W innym przypadku przypomnijcie sobie historię o “polskiej ściemie”. I doceńcie brak białych niedźwiedzi na ulicach.

8 komentarzy

  1. xxx says: Odpowiedz

    zgadzam się!

  2. Marcin says: Odpowiedz

    Kilka lat temu mój znajomy, umiarkowanie znany aktor, wrócił z USA, gdzie na Manhattanie zajmował się układaniem płytek. Opowiadał o niesamowitych apartamentach, w których układał arcydrogie kafelki. Powiedział wtedy: “Wiesz, ja – po tym, co tam zobaczyłem – zmieniłem swoją definicję bogactwa”. Ja w tym samym czasie wróciłem z Indii. Odpowiedziałem mu “Wiesz, ja – po tym, co tam zobaczyłem – zmieniłem swoją definicję biedy”. Wbrew temu, co mówi w Polsce o Polsce większość – żyjemy w całkiem dobrych warunkach.

  3. Adam says: Odpowiedz

    Filip – masz u mnie co najmniej piwo za taki wpis :)
    Pozdrawiam!

  4. Lukas says: Odpowiedz

    Ja już dawno pozbyłem się kompleksów kiedy wracam do Polski. Zresztą widzę z jakim podziwem zmiany w naszym kraju obserwują cudzoziemcy, zarówno ze Wschodu jak i z Zachodu. Jest nieźle! :-)

  5. С мечтами о польском уровне жизни многие украинцы еще не один год будут погружаться в еще более унылое дерьмо (теряюсь какой смайл поставить… ;) ).

  6. Dawid Białowąs says: Odpowiedz

    Od jakiegoś czasu czytuję Twojego bloga (dłużej śledzę profil na portalu TWB). Przy tym poście muszę się wypowiedzieć… bo mam wrażenie, jak bym czytał w nim swoje myśli. Mnie również podróże (po byłym ZSRR i Bałkanach) pozwoliły się zdystansować do wszędobylskiego w naszym kraju marudzenia i utyskiwania na parszywy los. Wg mnie większość ludzi stosuje prymitywną metodę naśladownictwa – narzeka bo inni tak robią. Nie wypada przecież być zadowolonym i dostrzec to, jak nasz kraj się zmienia. W jakim tempie stajemy się szeroko pojętym “Zachodem”. Wiele osób myśli, Niemiec, który przyjeżdża do Polski czuje się podobnie, jak Polak podczas pierwszej wizyty na Ukrainie. Nic bardziej mylnego!

    Najbardziej mnie fascynuje i zastanawia, czemu tacy jesteśmy – skąd to się wzięło? Nie jest zapewne dla Ciebie tajemnicą, że im bardziej zapadła ukraińska wioska, im biedniejszy tubylec, tym chętniej się z Tobą podzieli tym co ma i pomoże w potrzebie. Ja tego doświadczyłem wielokrotnie. Zawsze mnie fascynowała ta bezinteresowność ludzka… można powiedzieć, że o to jesteśmy biedniejsi od Ormian, którzy mają w swoim kraju kiepskie drogi ;)

  7. Grzegorz Tarnowski says: Odpowiedz

    Hej! Świetny blog, juz od kilku godzin przeglądam. No ja właśnie z powodu tego narzekactwa jestem daleko… My Polacy nie ułatwiamy sobie życia wzajemnie. A kraj naprawdę zmienia się i kosztuje to sporo wysiłku indywidualnego i zbiorowego. Ciągle brakuje nam tej miłości własnej. Ale to też się będzie zmieniać. Pozdrowienia z Limy.

    1. Dzięki, Grzegorzu, bardzo mi miło :) Pozdrawiam Limę, którą już w grudniu, mam nadzieję, odwiedzę znowu!

Dodaj komentarz