– Czy ma pani coś bez mięsa?
– Oczywiście, jest kurczak.
Wegetarianizm i weganizm skutecznie utrudniają życie w podróży. Przekonałem się o tym pewnego dnia w boliwijskim mieście Potosí, gdy wraz z koleżanką wegetarianką usiłowaliśmy znaleźć jakikolwiek bezmięsny obiad. Przez dwie godziny krążyliśmy wokół centrum, przemierzaliśmy po kilka razy te same ciasne zaułki, zachodziliśmy do knajp, barów, spelun, zaglądaliśmy na uliczne stragany. Ona marudziła, we mnie wzbierała irytacja, aż w końcu rozstaliśmy się. Każdy poszedł w swoją stronę – Agnieszka zjadła niesmaczną i drogą lokalną pizzę bez żadnych mięsnych dodatków, a ja dopadłem świeżo upieczony stek za równowartość pięciu złotych (później podążyłem drogą Agnieszki i sam doświadczyłem prób znalezienia bezmięsnej kuchni w bardzo mięsnych krajach, ale to inna historia).
Gdybyśmy byli Boliwijczykami, prawdopodobnie zjedlibyśmy… na targu.
W każdym peruwiańskim i boliwijskim mieście centrum lokalnego uniwersum stanowi targ główny, mercado central. To tam miejscowi zaopatrują się w żywność na najbliższe dni (zwykłe sklepy sprzedają niemal wyłącznie słodycze i napoje), a w ciągu dnia jedzą obiad w budach, wizytę w których Europejczyk opłaciłby długotrwałym zatruciem. Nawet nocleg najłatwiej znaleźć właśnie wokół targu, w obskurnych lecz tanich noclegowniach, gdzie zatrzymują się kupcy, handlujący przywiezionymi ze wsi płodami rolnymi.
Ale cóż to są za targi!
Na większości z nich można spędzić całe godziny i się nie znudzić. Poniżej krótki fotoreportaż z amerykańskich targów. Bardziej wrażliwych czytelników przestrzegam przed zdjęciami mięsa w nieprzetworzonej formie. A jednocześnie najbardziej polecam pierwsze cztery fotografie przedstawiające najprawdziwszą… sztukę mięs.
Zobacz też:
Historię z poszukiwaniem żarcia bez mięsa można skomentować tylko tak: w d… się przewraca ;)
Pozdrawiam!