Słonecznik dla dresów

W Nowym Bugu zrozumiałem, że moje zainteresowanie miejscami, gdzie kompletnie nic nie ma, kwalifikuje się powoli do konsultacji psychiatrycznej. Bo po prostu… nic tam nie było. Rozwalone postsowieckie kino, targ, parę pomników, jeden bar, w którym akurat zabrakło jedzenia. Przy targu ktoś miejscowy postawił sobie rozległą pagodę, w której mieści się opisany chińskimi znaczkami sklepik z odzieżą. Dlaczego? “No bo tak” – wzruszyła ramionami sprzedawczyni.

Niczym miasteczko z westernu, Nowy Bug otacza słabo zaludniony, szeroki step. W promieniu kilkudziesięciu kilometrów nie uświadczy się innego miasteczka, dlatego mieszkańcy okolicznych wiosek właśnie tutaj przyjeżdżają, aby w sklepie zaopatrzyć się na najbliższy tydzień, a na targu sprzedać pieczołowicie hodowaną marchewkę. Kowbojów zastąpili tu radzieccy bohaterowie i złotozębe babuszki. Są też lokalne czarne charaktery – ale nie na koniach jeżdżą, a w importowanych z Polski Volkswagenach. Nonszalancko wystawiając łokieć poza okno, plują na wszystkie strony świata słonecznikowymi łupinami.

Centrum Nowego Bugu
Centrum Nowego Bugu

Miejscowi podejrzliwie patrzą na przemieszczającą się ulicami miasteczka postać z dużym plecakiem i zwisającym z szyi aparatem. To nieczęsty widok, choć przez sam środek Nowego Bugu przechodzi droga krajowa numer sześć, łącząca największe miasta wschodniej Ukrainy – Charków, Dniepropietrowsk i Krzywy Róg z Odessą oraz Mikołajowem. Ruch jest na niej naprawdę niewielki, bo nawierzchnia szosy jest w absolutnie tragicznym stanie. Nierzadko kierowcy zjeżdżają z dziurawego asfaltu, by w polu wyjeździć bardziej błotnistą, ale za to w miarę równą drogę. Jak przystało na zapyziałe miasteczko Dzikiego Zachodu, Nowy Bug leży na prawdziwym uboczu, po drodze do którego trzeba przekroczyć trzy rzeki, przejechać przez rozległe prerie i niezdobyte góry, odpędzać się od sępów i szakali… Nie, przecież to Dziki Wschód, więc po drodze mija się głównie pola ze słonecznikiem. Dużo pól ze słonecznikiem. Setki pól ze słonecznikiem, z milionami słonecznikowych nasion, które później posłużą wspomnianym już lokalnym czarnym charakterom (zwanym tutaj gopnikami, dresami) za pełnowartościowoodżywczą rozrywkę.

Syhot Marmaroski - motel Bordeaux
Syhot Marmaroski – motel Bordeaux

Najciekawsze i najpiękniejsze są na wschodnioeuropejskim końcu świata przejawy lokalnej megalomanii. Tak jak wspomniana chińska pagoda, zdecydowanie wyróżniająca się w monotonnym krajobrazie miasteczka. Albo jak motel Bordeaux w Syhocie Marmaroskim – wokół błoto, garaże i tory odstawcze, ale komuś zamarzyła się wielkomiejska francuskość. Pod pamiętającym lata dziewięćdziesiąte szyldem, reklamującym jednocześnie motel i sprzedawaną w nim Pepsi, akurat zebrała się grupa miejscowych. Jest niedziela, Maramuresz przywdziewa czarne kapelusze i czarne suknie (ten tradycyjny strój jest moim zdaniem o wiele ciekawszy od aktualnej mody panującej w prawdziwym Bordeaux).

Warowny sklep spożywczy Sasza w Majakach
Warowny sklep spożywczy Sasza w Majakach

Lokalna megalomania najczęściej jednak znajduje ujście w średniowiecznych i renesansowych formach. Pałacyki, zameczki, wykusze, łuki, wieżyczki, fontanienki. Sklep spożywczy Sasza w niewielkiej wioseczce Majaki, położonej tuż obok ukraińsko-mołdawskiej granicy, właściciel postanowił ozdobić sześcioma ceglanymi wieżyczkami. Tajemnicą pozostanie, czy można się w ich środku wspiąć, by z wysokości podziwiać okoliczne pola. Nie jest to zresztą istotne – grunt, że spożywczak Sasza wyróżnia się na tle innych wiejskich zabudowań. Widać od razu, że jego właściciel ma styl i pieniądze. Oraz kafelki w salonie.

Postapokaliptycznie wypłowiała Myszka Miki
Postapokaliptycznie wypłowiała Myszka Miki (trochę jak reklama Nuka-Coli, ktoś kojarzy?)

Kilkaset metrów dalej reklamuje się bar Nika, sądząc po stanie budynku nieczynny od lat co najmniej ośmiu. Drogę do niego wskazuje półtorametrowa Myszka Miki, równie wyluzowana, co wypłowiała. Niegdyś – symbol wielkiego świata, dobrobytu, zachodniego stylu życia. Dziś – postapokaliptyczna karykatura tychże wartości. Bo Dziki Wschód jest miejscem, w którym skarby konsumpcyjnej kultury zachodu tracą swój blask. Znaczony głębokimi zmarszczkami emeryt, jadący podmiejskim pociągiem na ryby, zapewne nie zdaje sobie sprawy, że o jego błękitną czapkę z napisem Pokemon kilkanaście lat temu biłyby się dzieciaki w niejednej szkole podstawowej. A może zresztą się już biły, gdzieś tam w dalekiej Holandii, Polsce czy Szwecji. Moda się skończyła, czapka z daszkiem trafiła do skupu ubrań używanych, a potem przejechała pół kontynentu, by na starość chronić pana Wołodię przed letnim słońcem i komarami. Pikachu może i jest passe, ale czapka nadal spełnia swoją pierwotną funkcję.

Monumentalna reklama Pepsi (znowu!) w rumuńskim miasteczku Dej
Monumentalna reklama Pepsi (znowu!) w rumuńskim miasteczku Dej

Nowy Bug, Majaki, Syhot Marmaroski, Rozdzielnia, Stepnogorsk, Dej, Rybnica, Rezina, Sarny, Olewsk… Dla miejscowych są środkiem lokalnego uniwersum. Dla przejeżdżających – kolejną z wielu nijakich miejscowości mijanych po drodze do bardziej spektakularnych miejsc. Dla mnie oznaczają przygodę, inspirację, możliwość kontaktu z prawdziwym Dzikim Wschodem.

“A pan co tak z aparatem jedzie? Widzę, że jest wyłączony, ale na wszelki wypadek przypominam, że tu nie wolno fotografować. Jak to czego? NICZEGO.” – Sarny

“Soljanka? Nie ma. Barszcz? Nie ma. Pielmieni? Nie ma. Ziemniaki są. Podać?” – Olewsk

“Kolej nie może być zainteresowaniem. Dokumenty proszę.” – Rybnica

Bonus dla miłośników kolei - D1 jako pociąg relacji Mikołajów-Tymkowe odjeżdża ze stacji w Nowym Bugu
Bonus dla miłośników kolei – D1 jako pociąg relacji Mikołajów-Tymkowe odjeżdża ze stacji w Nowym Bugu

7 komentarzy

  1. Bardzo ładna, acz zaniedbana ceglana architektura z czasów – na moje oko – św. Mikołaja II Romanowa kontrastuje z architektonicznym rakiem, który toczy całe WNP, czyli elewacjami z aluminiowych paneli i przyciemnianych szyb z plexi..
    PS. przypomniałeś mi tym artykułem, że 4 lata temu z braku laku nocowaliśmy z Izą na wycieraczce przed dworcowym barem niedalekiej od Nowego Bugu stacji Nowopołtawka. ;) http://wrphoto.eu/details.php?image_id=27696

    1. Quentin, super zdjęcie, jakoś nie pamiętałem, że takie pojawiło się na WRP! :) A ten budynek z prawej to opuszczony był? O ile pamiętam, Nowopołtawkę przespałem, bo linia jest w sumie śmiertelnie nudna i zapadłem w piętnastominutową drzemkę…

  2. Z tego co pamiętam, to od strony elewatora dochodziły jakieś odgłosy, więc chyba całkiem zabroszennyj nie był. :)

  3. Niestety taką Ukrainę kojarzę :( Nie brak też pięknych krajobrazów, miejsc no i dobrych ludzi…

  4. buba says: Odpowiedz

    Wlasnie taki wschod lubie najbardziej! Taki gdzie nic pozornie nie ma… I tez znam to uczucie – byc dla miejscowych jakims ufo… Obecnie wielu turystow jezdzi po dawnych poradzieckich republikach, fotografuje, odwiedza- ale tak naprawde wiekszosc z nich tych klimatow nie lubi. Czemu wiec tam jezdza? Nie wiem…

    Czytajac twoje relacje mam wrazenie, ze ty chyba naprawde to lubisz, ze cos cie w tym fascynuje i pociaga. Tak samo jak mnie.. To tak czasem cieszy spotkac bratnia dusze, chocby w odmętach internetu… Kogos dla kogo ruiny, blokowiska, rdza, mech, porosty i cała ta malownicza poradziecka rozpierduszka nie “straszy”, nie “odpycha obskurnoscią”, nie “przygnebia” tylko fascynuje i oczarowuje klimatem.

    Czytajac twoje relacje mam wrazenie, ze patrze na swiat swoimi oczami- tylko zdjecia lepszej jakosci i masz wiecej odwagi i determinacji! :)

  5. “Drugi świat” jest tak pełen kontrastu – z jednej strony bieda i obskurne socrealistyczne budynki, a z drugiej wiecznie żywe zachodnie aspiracje – łykanie tandety z Zachodu. Włącznie z kiczem i konsumpcyjną papką sprzed dekady. Nieważne, że w ogóle nie pasuje. Wielu chce się poczuć luksusowo i obwieścić to całemu światu :D Zresztą u nas nie jest inaczej, tylko z racji większego dobrobytu przedstawia się to nieco inaczej.

    Bardzo przyjemna i luźna relacja. To jest podejście do podróży, które się ceni! Co komu po odwiedzaniu spektakularnych miejsc z przewodników, cudów świata i wszystkich “must visit”… Gdy można po prostu jechać do największej dziury i tam wyłuskać coś niepowtarzalnego, wczuć się w prawdziwy klimat okolicy (bo nie zniekształcony rynkiem turystycznym), a czasem zawędrować w podejrzany zaułek by spotkać ciekawych rozmówców.

    Nam też udało zapuścić się do kilku takich miejsc w Ameryce Południowej. I te miejsca zapadają w pamięć najbardziej – czasem są bowiem tak “nudne” i “brzydkie”, że aż nabierają niepowtarzalnego uroku.

    Zapraszamy: https://naszago.wordpress.com/

    1. Dzięki! Chętnie zajrzę :)

Dodaj komentarz