Ręce do góry! Mroczna podróż przez zniszczony Donieck

Ostatni raz lotnisko w Doniecku odwiedziłem jesienią 2013 roku. Nowy terminal, wybudowany przed mistrzostwami Euro 2012, wciąż pachniał nowością. Kto by wówczas pomyślał, że trzy lata później będę oglądał jego ruiny? I że tuż obok lotniska zostanę pojmany przez zbrojny oddział separatystów? Oto opowieść o podróży na front.

Lotnisko w Doniecku - stan na kwiecień 2016 roku
Lotnisko w Doniecku – stan na kwiecień 2016 roku
Puste ulice i nieużywane przejścia dla pieszych
Na północy miasta królują puste ulice i nieużywane przejścia dla pieszych

Donieck. Stary, dobry Donieck, w którym tak dawno mnie nie było. Chodzę po mieście, poznaję stare kąty, spotykam się ze znajomymi. W centrum nie zmieniło się wcale tak dużo. Na budynkach zawisły nowe flagi, zniknął McDonald’s, ulice wypełniły się ludźmi z bronią. Ale hałdy, kopalnie i typowy dla Doniecka chaos przestrzenny – to wszystko pozostało.

Trzeciego dnia pobytu dostaję propozycję odwiedzenia północnych dzielnic miasta, położonych zaraz w pobliżu linii frontu. Z lekkimi oporami, ale się zgadzam. Przyjechałem tu między innymi zrobić reportaż, a jak pisać tekst o miejscu zmienionym wojną, jeśli się wojny na własne oczy nie ujrzy?

Punktualnie o piętnastej pojawiam się więc pod donieckim dworcem kolejowym, gdzie czeka już na mnie czworo kompanów: Ilia – znany rosyjski bloger wraz ze swoją dziewczyną Olgą, Sasza z Archangielska, który od miesiąca mieszka w Doniecku i Ajna, pracująca w miejscowym szpitalu Rosjanka łotewskiego pochodzenia.

Łyżki wśród popiołów

Przechodzimy przez przejście podziemne nieczynnego dworca i ruszamy na północ ulicą Rabfakowską. Ta dziwna nazwa upamiętnia tak zwane rabfaki, raboczije fakultety, czyli kursy robotnicze będące elementem systemu edukacyjnego we wczesnym okresie Związku Radzieckiego. Z początku Rabfakowska wygląda jak jedna z setek niczym nie różniących się uliczek wiejskich rejonów Doniecka. Po obu stronach błotnistej dróżki ciągnie się niska zabudowa domków jednorodzinnych.

Ulica Rabfakowska w Doniecku
Ulica Rabfakowska w Doniecku

W końcu dostrzegamy pierwsze zniszczenia. Podziurawione płoty i elewacje wyglądają jak sito.

– To nie są ślady po ostrzale karabinowym, tylko po odłamkach – przewodnickim tonem informuje Ajna, która zdążyła już przywyknąć do wojennej codzienności. – To znaczy, że gdzieś tutaj upadł pocisk artyleryjski.

Im dalej na północ, tym więcej zniszczeń. Pojawiają się leje po bombach i spalone do cna domy. Okolica coraz bardziej pustoszeje. Zaglądamy do paru opuszczonych domów, gdzie największe wrażenie robią na nas pozostawione przez mieszkańców rzeczy codziennego użytku. Książki, szczoteczki do zębów, naczynia. W jednym ze spalonych domów rozgrzebujemy popioły, by znaleźć zestaw spalonych sztućców.

Znalezione na ziemi pozostałości po zastawie stołowej robiły chyba największe wrażenie
Znalezione na ziemi pozostałości po zastawie stołowej robiły chyba największe wrażenie
W większości domów pozostały meble
W większości domów pozostały meble

W końcu dochodzimy do ulicy Stratonautów. To jedna z głównych arterii tej części miasta. Dawniej jeździł tu trolejbus – dzisiaj jego ponowne uruchomienie wymagałoby odbudowy przystanków i ponownego zawieszenia sieci trakcyjnej. Ale dla kogo miałby kursować, jeśli w okolicy od dawna nikt już nie mieszka?

Ulica Stratonautów - widok w stronę wschodnią
Ulica Stratonautów – widok w stronę wschodnią
Zniszczony mur cmentarza przy ulicy Stratonautów
Zniszczony mur cmentarza przy ulicy Stratonautów
Wysadzone przez pociski groby
Wysadzone przez pociski groby

Lotnisko

Ze Stratonautów widać już ruiny donieckiego lotniska. Pierwszy raz było o nim głośno w 2012 roku, kiedy władze chwaliły się nowiutkim terminalem, oddanym do użytku przed mistrzostwami Europy w piłce nożnej. Drugi raz terminal pojawił się na czołówkach gazet dwa lata później, w 2014 roku. W zgoła innym kontekście. To na donieckim lotnisku miały miejsce najcięższe walki pomiędzy Ukraińcami i armią separatystów. Szczególnie znany stał się oddział zwany Cyborgami, określony tak ze względu na wielotygodniową wytrwałość podczas boju.

Idąc w stronę portu lotniczego, wkrótce natrafiamy na kilka zmotoryzowanych patroli separatystów. Sprawdzają dokumenty, długo zatrzymują się przy naszych dziennikarskich akredytacjach. W końcu puszczają dalej. Nakazują rozwagę, bo front jest niedaleko. – W razie ostrzału pamiętajcie, by od razu padać na ziemię. Tam gdzie stoicie. Żadnego uciekania przed siebie – informują żołnierze i odjeżdżają.

Pozostałości po ulicznej barykadzie
Pozostałości po ulicznej barykadzie

Dojście do samego terminalu jest dla nas niemożliwe, bo nadal przechodzi tam linia frontu. Oglądamy z daleka jego ruiny. Fotografujemy zniszczoną stację benzynową, szkielet supermarketu Metro, ostrzelane znaki i leżące na asfalcie pozostałości po pociskach.

Rzut oka w stronę terminala - na pierwszym planie ruiny supermarketu Metro
Rzut oka w stronę terminala – na pierwszym planie ruiny supermarketu Metro
A tak to samo miejsce wyglądało parę lat wcześniej - wycinek z Google Street View
A tak to samo miejsce wyglądało parę lat wcześniej – wycinek z Google Street View

Pamiętam te miejsca z czasów, gdy tętniło tu życie. Później widziałem w Internecie filmy z ostrzelanymi samochodami i leżącymi na asfalcie trupami. Czuję się nieswojo i nie mam ochoty na żarty. Zupełnie inaczej niż grupa, która ekscytuje się widokiem zniszczeń. Może to dlatego, że – paradoksalnie – jako jedyny z nich wszystkich znałem miasto jeszcze przed wojną?

– To trochę śmieszne, jak ty to wszystko przeżywasz – mówi Ajna.

Nie komentuję – bez słów ruszamy dalej ulicą Startową. Musimy się spieszyć, bo słońce powoli chyli się ku zachodowi. Zmrok oznacza wznowienie działań wojennych. Tej nocy znów będzie słychać kanonadę.

Na celowniku

Startowa przywodzi na myśl amerykańskie postapokaliptyczne filmy. Idziemy środkiem dwupasmowej arterii, ale nie mija nas żaden samochód. Jest całkowicie cicho. Wokoło straszą połamane drzewa. Pod nogami chrzęszczą łuski.

Postapokaliptyczny obraz ulicy Startowej
Postapokaliptyczny obraz ulicy Startowej
Na każdym kroku potykamy się o pozostałości po pociskach
Na każdym kroku potykamy się o pozostałości po pociskach

W końcu dochodzimy do jednego z kilku w tej okolicy zrujnowanych bloków mieszkalnych. Ajna proponuje wycieczkę na jego dach. Ja kategorycznie odmawiam, argumentując, że to całkowity brak wyobraźni. Po pierwsze, na dachu widać jakąś metalową konstrukcję (prawdopodobnie radar albo nadajnik), która niemal na pewno jest ochraniana. Po drugie, postać ludzka na dachu jest idealnym celem dla snajpera. Po trzecie, nawet jeśli nie zestrzeli nas snajper, to w takiej sytuacji zawsze łatwo być oskarżonym o szpiegostwo. I wreszcie kwestia obywatelstwa – Rosjanie może nie mają się czego obawiać, ale mój polski paszport nie jest najmilej widziany w Donieckiej Republice Ludowej.

Grupa dzieli się na dwie części. Ajna z Saszą postanawiają szukać mocnych wrażeń. Ja, Ilia i Olga rezygnujemy – powoli odchodzimy w stronę miasta.

Niestety, nie mija pół minuty, jak na balkonach bloku pojawiają się separatyści. Tak naprawdę, kiedy wycelowali w nas karabiny, kiedy zaczęli krzyczeć, że jesteśmy szpiegami, i że mamy się nie ruszać, bo nas odstrzelą, to odruchowo podniosłem ręce do góry. Tak to się zawsze robiło na filmach.

– Tylko że to nie jest film ani książka – zdążyłem pomyśleć. – To dzieje się naprawdę.

Wojenna turystyka

Na komendę żołnierzy wszyscy pokazujemy kolana. Nie widać na nich głębokich odcisków, więc nie można posądzić nikogo z nas o bycie snajperem. Później separatyści każą odsłonić prawe ramię. Sprawdzają, czy nie ma na nim odcisku od karabinu.

Pierwszą godzinę spędzamy w garażu jednego z pobliskich domów. Potem przyjeżdża po nas transport – wojskowa ciężarówka z konwojentami. Ostatecznie trafiamy do jednostki wojskowej na wschodzie Doniecka.

Po kolejnych dwóch godzinach przygoda kończy się szczęśliwie. Ministerstwo Informacji DRL potwierdza prawdziwość naszych akredytacji prasowych. Do czasu nieszczęśliwej przygody z blokiem, wszystkie nasze ruchy były w pełni legalne.

Do dziś uwiera mnie jednak beztroska, z jaką część mojej grupy podchodziła do zrujnowanych przez wojnę miejsc. Podróże pełne wrażeń to coś, co sam uwielbiam, ale to nie była eksploracja starych fortyfikacji, paryskich katakumb ani opuszczonej fabryki. To nie był film wojenny ani gra komputerowa. W ruinach spalonych domów pogrzebani są prawdziwi ludzie, ich wspomnienia, uczucia, marzenia. To nie miejsce na uprawianie beztroskiej turystyki.

– Hipisi cholerni, czy co… – mruczeli pod nosem żołnierze, sprawdzając ślady na naszych kolanach.

Epilog

Dwa tygodnie później znów odwiedzam dzielnicę za dworcem – tym razem nie turystycznie, a zawodowo. Na jednej z uliczek napotykam dwóch małych chłopców biegających z plastikowymi karabinami. Widocznie ciągle im mało. Najlepiej w wojnę bawi się na wojnie. I to niestety bez ograniczeń wiekowych.

3 komentarzy

  1. Karol says: Odpowiedz

    Wszędzie gdzie ruiny domów, mieszkań, fabryk tam są czyjeś plany, marzenia. Nie musi być tam wojna aby je zniszczyć.

  2. buba says: Odpowiedz

    Oj to moja mama mialaby problem jakby ją złapali separatysci… ma spore odciski na kolanach – duzo kopie w ziemi w ogrodku i tak jej sie porobilo… ale na szczescie do Donbasu sie nie wybiera ;)

  3. buba says: Odpowiedz

    Ale wrecz nie chce sie wierzyc, ze są tacy ludzie jak Ajna z Saszą, ktorzy jadą w strefe działan wojennych i sobie tam probują beztrosko spacerowac jak po miejskim parku.. Ciekawe czy to brak swiadomosci zagrozen czy orginalny sposob na popełnienie samobojstwa?

Dodaj komentarz