Adres: cmentarzysko samolotów

Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, jak skończy samolot, którym lecicie na wakacje? Może właśnie tak – leżąc pośrodku blokowiska, kusząc eksploratorów rozrzuconymi po pokładzie maseczkami tlenowymi.

Cmentarzysko samolotów w Bangkoku
Cmentarzysko samolotów w Bangkoku

– You! – dobiegł głos gdzieś z tyłu. – Money! – odwróciłem się.
Za moimi plecami stało pięcioletnie dziecko.
– Miło mi, ja jestem Filip.
– Money!
– Dałem już twojej mamie.
– You! Money! You! You! Money! – chłopiec nie ustawał w wysiłkach.

Że też chciało mu się wchodzić do rozgrzanego cielska samolotowego trupa! Temperatura w Bangkoku nie należy do niskich, a wystawiony na słońce metal rozgrzewał wnętrzności samolotu do temperatury piekarnika. Spode mnie spływała cienka strużka potu, woda w butelce dawno się skończyła, a ja sam bałem się, że za chwilę zemdleję. Ale on, przyzwyczajony i przystosowany, kontynuował swoją mantrę: – You! Money!

Rzeczywiście, dałem już pieniądze jego patologicznej matce. Szczątki samolotów, rozrzucone na obrzeżach gęsto zaludnionej stolicy Tajlandii, nie mogły pozostać bez użytku, więc prędzej czy później znalazły się rodziny, które uwiły sobie przytulne gniazdko w kadłubie Jumbo Jeta. Przecięli go na dwie części i ustawili coś w rodzaju dwóch mieszkalnych hangarów. Od tej pory stali się bezprawnymi władcami rozrzuconych tutaj samolotów. I szybko zaczęli pobierać opłaty za możliwość ich odwiedzenia.

– Five hundred! – zażądała zdecydowanym głosem podstarzała Tajka, najwyraźniej nie stroniąca od alkoholu. – Five hundred, two person.
– Five hundred, tak dużo? – targowałem się teatralnie. Rzeczywiście, cena była niczego sobie. Pięćset bahtów, pięćdziesiąt złotych, za możliwość pochodzenia po starych wrakach samolotów? Dzięki tym pieniądzom można w Tajlandii pojechać na koniec kraju, spędzić dwie noce w nienajgorszym hostelu, najeść się do syta w dobrej restauracji, kupić dziesięć biletów wstępu do wspaniałych świątyń w Ayutthayi, dawnej tajskiej stolicy… Rodzinka znalazła sobie całkiem niezły sposób na dochód. Niczym pająki w pajęczynie, spędzają czas w swoich mieszkalnych hangarach i czekają na żądnych wrażeń turystów, dla których pięćset bahtów to zaledwie piętnaście dolarów. A potem liczą na dodatkowy dochód: – You! Money!

Ostatecznie cena stanęła na trzystu bahtach za dwie osoby. To i tak dość sporo jak na Tajlandię. Dość dużo, jak na możliwość wejścia do zdewastowanego Boeinga 747 (słynnego Jumbo Jeta) oraz dwóch mniejszych MD82.

No, ale trzeba przyznać, że miejsce robi wrażenie. Na tle zniszczonych samolotów wznoszą się wysokie bloki mieszkalne. Po szerokiej łące rozrzucone są ogromne skrzydła i gorzej zachowane wraki pomniejszych maszyn. Plotka głosi, że jedna z nich to HS-OMG linii lotniczych One-Two-GO Airlines, który w 2007 roku rozbił się podczas podchodzenia do lądowania na wyspie Phuket (zginęło wówczas 90 osób). Porównując jednak zdjęcia rozbitego samolotu i leżącego w Bangkoku złomu, nie mogę dopatrzeć się analogicznych zniszczeń kadłuba.

Trudno znaleźć informacje, dlaczego akurat w tym miejscu zdecydowano się składować samolotowe wraki. Najprościej to chyba ująć słowami: “gdzieś trzeba”.

– You! Money! You! – krzyczał śledzący nas chłopiec, kiedy fotografowałem rozrzucone po pokładzie Jumbo Jeta maseczki tlenowe.

Zdewastowany kokpit Jumbo Jeta

"You! Money!"
“You! Money!”

Nie mieliśmy za to szczęścia podczas zdobywania dwóch innych opuszczonych miejscówek w Bangkoku. Jedna z nich, prawie dwustumetrowy niedokończony wieżowiec Sathorn Unique Tower, to marzenie każdego eksploratora. Na tych, którzy przedostaną się do środka, czeka czterdzieści dziewięć opuszczonych i ponoć nawiedzonych pięter. A wreszcie – wyjątkowy widok rozciągający się na całe ogromne miasto. Niestety, podobnie jak cmentarzysko samolotów, przyziemie budynku zamieszkują najniższe warstwy społeczne (to nie bezdomni, raczej coś w rodzaju slumsu). Parę lat temu za niewielką opłatą można było wedrzeć się do środka. Teraz miejsce jest ściśle chronione, otoczone dwumetrowym płotem o ostrej krawędzi, a mieszkańcy nie chcą nawet słyszeć o żadnej próbie przekupstwa. Dwie próby wejścia spełzły na niczym.

Sathorn Unique Tower widziany z dołu
Sathorn Unique Tower widziany z dołu

Miejscowi kupcy zajadle bronili również jedynego wejścia do opuszczonego i podtopionego centrum handlowego. – No, no, no, no, no, no, no, no – przez dziesięć minut powtarzał sprzedawca ryb, kiedy wyciągałem z portfela coraz to większe sumy pieniędzy. Nie było nawet mowy o dyskusji, a wszelkie szpary w elewacji mężczyzna zakrywał przed moim aparatem. Być może w środku prowadzone są jakieś nieczyste interesy? Skład narkotyków albo legowisko nielegalnych imigrantów?

Opuszczona galeria handlowa w centrum Bangkoku. Widok przez szparę w elewacji
Nieczynna galeria handlowa w centrum Bangkoku. Widok przez szparę w elewacji

Opuszczone budynki najłatwiej spotkać oraz eksplorować w bogatszych państwach Europy i szeroko rozumianej cywilizacji zachodu. Wszędzie tam, gdzie społeczeństwo wzbogaciło się na tyle, żeby nie musieć tworzyć mieszkań ani powierzchni użytkowej na każdym dostępnym metrze kwadratowym. W uboższych i gęściej zaludnionych miastach światowego Południa każde opuszcze znajdzie swojego lokatora (tak jak w opisywanym niedawno na blogu postapokaliptycznym getcie zwanym centrum Johannesburga). I nie pomoże skradanie się ani przeskakiwanie przez płoty – każdy doskonale widzi intruza, który chce wtargnąć do jego domu.


Jak dostać się na cmentarzysko samolotów w Bangkoku?

Najłatwiej wsiąść na prom odpływający z centrum miasta (między innymi ze stacji przesiadkowych Ratchathewi i Phetchaburi). Po około czterdziestu minutach rejsu dopłynie się na przystań Wat Sri Bunruang. Stamtąd pozostaje dziesięć minut spaceru, który łatwo zaplanować za pomocą poniższej mapy.

Dodaj komentarz