Pięć podróżniczych historii o zwierzętach

– Przejechała mi pani psa!
– Mam rysę na zderzaku. Spotkamy się w sądzie.
– Ale mój pies… Był z nami od trzynastu lat…
– My również jesteśmy związani emocjonalnie z naszym samochodem.

Zyrianowsk, Kazachstan

Na podniszczonym budynku mieszkalnym widnieje napis “Zoopark”. Przed wejściem kłębi się tłum dzieci z rodzicami. Zoo… w bloku?

Wchodzę do środka. Już od wejścia uderza mnie potworna ściana dźwięku. Krzyki dzieci mieszają się z piskami zwierząt. Pierwsza od wejścia stoi niewielka klatka z małpą. Przerażone zwierzę miota się po powierzchni nie większej niż pół metra kwadratowego. Próbuje uciec przed piekielnym ludzkim dzieckiem, z całej siły uderzającym rękami w pręty klatki.

– Wchodzi pan czy nie? – warczy kasjerka.
– A ile to w ogóle kosztuje?
– 150 tenge [15 złotych]. To wchodzi?
– Chyba nie… Jak tak patrzę, to żal mi tych zwierząt. Nie chcę za to płacić.
– Ahaaa… – kasjerka patrzy na mnie wzrokiem wyrażającym jednocześnie pogardę, lekkie rozbawienie i moralną wyższość. – Pan jest… zielony!

Nie, głupia kretynko droga pani, nie jestem zielony, tylko cielisty, oczy brązowe, włosy ciemne. Mam po prostu na tyle empatii, rozumu i godności człowieka, żeby zrozumieć, że pół metra kwadratowego nie jest wystarczającą powierzchnią do życia dla żywej istoty. Tym bardziej, że w klatce nie ma nawet miski z wodą, nie wspominając już o przypominających naturę elementach wystroju, jak choćby gałąź czy fragment trawy. Nic. Tylko goła posadzka, zimne pręty i wykrzywiona buzia strasznego ludzkiego dziecka.

Piekło. Wyobraź sobie, że spędzasz w ten sposób całe życie. Dotykany paluchami niezliczonych ludzkich “pociech”, przekazywany z rąk do rąk, jeśli jesteś “milutki”, ewentualnie zamknięty w klatce, jeśli możesz ugryźć. Ktoś rzuci cię lodem na patyku, ktoś pociągnie za ogon. Rozchichotana ludzka matka uwieczni twoje cierpienie na telefon. Brajanek tak ładnie bawił się ze zwierzątkiem.

Zoo w Zyrianowsku mieści się na parterze zwykłego domu mieszkalnego
Zoo w Zyrianowsku mieści się na parterze zwykłego domu mieszkalnego

Petersburg, Rosja

Nie tam, nie w blokowym zoo miasta Zyrianowska? To może w którymś z popularnych kurortów? Na jednym z tych deptaków, gdzie w upalnym słońcu twój właściciel pokazuje cię dziuniom ze sztucznym biustem. One biorą cię na ręce, bo taki słodki, a ich przypakowany chłopak robi zdjęcie.

Ta zabawa to domena głównie narodów Związku Radzieckiego. Na promenadach Odessy, nadmorskich bulwarach Krymu, w Abchazji i Moskwie – wszędzie tam można spotkać małpki, pawie, przywiązane do ręki orły… Spędzają całe dnie w palącym słońcu, pozując do zdjęć ze sztucznobiustowymi dziuniami. A co po zachodzie słońca? Trudno to sprawdzić, ale naiwne byłoby myślenie, że właściciel prawdziwie kocha swoje źródło zarobku.

W Petersburgu, północnej stolicy Rosji, na parkowej ławce przysiadł mały niedźwiedź. Na ile może, rozchyla spętany pyszczek i pije wodę z butelki. Fotografujące się w parku śluby z przyjemnością wykorzystają niedźwiadka do zdjęć, a jego właściciel chętnie weźmie do ręki pieniądze.

Parkowy niedźwiadek w Petersburgu
Parkowy niedźwiadek w Petersburgu

Hanoi, Wietnam

Na gorącym chodniku w tropikalnej duchocie stolicy Wietnamu leży klatka. W niej – trzy małe pieski. Skamlące, wspinające się łapkami na pręty, wołające leżącą nieopodal mamę. Psia mama jednak się do nich nie zbliży, bo jest przykuta łańcuchem.

Cała psia rodzinka zostanie wkrótce zjedzona. Oczywiście nadmierne przejmowanie się jedynie tym kuchennym aspektem byłoby hipokryzją. W końcu to przyjęta kultura mówi nam o tym, jakie zwierzęta zjadamy na co dzień, a jakich nigdy nie tkniemy. Tym, że pieski z Hanoi zostaną za niedługo ugotowane, prawdziwie może się przejąć ten, kto na równi z nimi żałuje zamkniętych w ciasnych boksach krów z polskich ubojni.

- Mniam mniam - mówi właściciel tych psów, demonstracyjnie pakując palce do jamy ustnej
– Mniam mniam – mówi właściciel tych psów, demonstracyjnie pakując palce do jamy ustnej

Trzy kilometry dalej, na poboczu dwupasmówki, spotykam obwoźnego sprzedawcę ryb. Przyjechał tu na skuterze, obwieszonym ze wszystkich stron plastikowymi siatkami z wodą. W każdej z siat pływają ozdobne rybki akwariowe, zdezorientowane i dramatycznie szukające powietrza.

– Ale to tylko ryby – powie co trzeci czytelnik. – Ryby nie mają mózgów.

Czyżby?

“Manuel Portavella Garcia wraz z zespołem z Uniwersytetu Sewilskiego znaleźli porównywalne [do ludzkich] struktury odczuwania lęku w zewnętrznych obszarach rybiego mózgu. (…) Badacze trenowali złote rybki, by spiesznie opuszczały określony kąt akwarium, gdy tylko rozbłyskała zielona lampa. Jeśli tego nie zrobiły, następował wstrząs elektryczny. Następnie uczeni sparaliżowali rybom pewną część mózgu, tak zwane kresomózgowie. Odpowiada ono naszemu ośrodkowi lęku, a jego wyłączenie powoduje takie same skutki jak u ludzi. Złote rybki ignorowały odtąd zielone światło bez śladu lęku. Badacze wywnioskowali stąd, że ryby i kręgowce lądowe odziedziczyły identyczne struktury mózgowe po wspólnych przodkach.”

(Peter Wohlleben, “Duchowe życie zwierząt”)

Hanoi. Sprzedawca ryb na poboczu dwupasmówki
Hanoi. Sprzedawca ryb na poboczu dwupasmówki
Dramatyczna walka o powietrze
Dramatyczna walka o powietrze

Nowy Jork, USA

To tu, na Christopher Street, w samym środku Greenwich Village, rozpoczęła się historia światowego ruchu gejowskiego. Centrum wydarzeń był wówczas słynny pub Stonewall Inn (po latach jego nazwą zainspirowali się polscy aktywiści LGBT, nazywając jedną z bardziej znanych organizacji gejowskich “Grupą Stonewall”).

Christopher Street może się więc kojarzyć z wolnością. Ale nie wszystkim. W sąsiednim budynku, dosłownie dziesięć metrów od wejścia do Stonewall Inn, mieści się sklep zoologiczny, przyciągający uwagę przechodniów wystawionymi w witrynie żywymi szczeniakami. Przechodzący ulicą turyści zatrzymują się na pięć minut przed sklepem, po czym następuje długa fala “ojeeeej” i “jakie słodkie”.

"Ojeeeej, jakie słodkie"
“Ojeeeej, jakie słodkie”

Kto z tych ojejujących turystów pomyśli o praktycznej stronie biznesu w przypadku sklepu ze szczeniakami? O tym, że szklane akwarium z papierkami nie jest odpowiednim miejscem na przetrzymywanie psów? O tym, że sklep celowo rozmnaża “urocze” rasy, podczas gdy miejskie schroniska są przepełnione starymi, niechcianymi, nieszczęśliwymi psami? O tym, że wywieszanie plakatów typu “weź pieska na święta za pół ceny” jest wyjątkowo nieetyczne i ostatecznie doprowadzi do kolejnej styczniowej fali zwiększonej popularności schronisk?

I wreszcie o tym, że… Pomyślmy. Jeśli sklep sprzedaje pomidory, a niesprzedana nadwyżka pleśnieje, trzeba ją wyrzucić na śmieci. Jeśli natomiast sklep specjalizuje się w szczeniakach (nawet w jego nazwie są szczeniaki!), a cały miot “słodkich piesków” nie zostanie sprzedany, co dzieje się z “nadwyżką produkcji”?

Nie mogę pisać o narkotyzowaniu i zabijaniu psich szczeniąt bez jednoznacznego potwierdzenia tych faktów. Zainteresowanych odsyłam jednak do opinii o sklepie w Google Maps, gdzie tego typu głosy nie są odosobnione.

Nowy Jork, Christopher Street. Wolny (choć na smyczy) pies przygląda się psom akwariowym
Nowy Jork, Christopher Street. Wolny (choć na smyczy) pies przygląda się psom akwariowym

Buk, Polska

– Przejechała mi pani psa!
– Mam rysę na zderzaku. Spotkamy się w sądzie.
– Ale mój pies… Był z nami od trzynastu lat…
– My również jesteśmy związani emocjonalnie z naszym samochodem.

Leśna droga. Biegający luzem pies. Samochód, jadący o wiele za szybko. Nagły pisk, zgrzyt hamulców. Ucieczka kierowcy. Dwudniowe męczarnie psa, w końcu decyzja o uśpieniu.

Po trzech dniach telefon: “pani pies wpadł mi pod koła”.

– Rozumiesz? Nie dość, że się nie zatrzymała, to jeszcze żadnego “przykro mi”, żadnego “przepraszam”. Tylko rysa na zderzaku i emocjonalne związanie z samochodem – Malwina nie może uwierzyć w to, co usłyszała.

Kiedyś podzieliłem się tą historią w Internecie. Wśród komentarzy pojawiły się także takie, które oskarżały właścicielkę o niewłaściwą opiekę nad zwierzęciem. Można dyskutować: czy właściciel nie dopilnował psa? Czy samochód jechał za szybko? A jaka była jakość drogi? A jaka marka samochodu? A jaka widoczność?

Tylko że zupełnie nie o to chodzi. Zamiast zadawać pytania o długość smyczy i markę samochodu, powinniśmy zastanowić się, czy chcemy żyć w świecie, w którym nawet pośrodku lasu trzeba uważać na pędzące zdobycze cywilizacji. Wypadki mogą zdarzyć się wszędzie, ale co o kondycji społeczeństwa mówi nam tych pięć wspomnianych podróżniczych historii… i reakcja na nie?

Spodziewam się, że w komentarzach pod tym artykułem mogą pojawić się skrajne wypowiedzi, pochwalające wykorzystywanie zwierząt i dominację techniki nad światem natury. Internet to agregator emocji, w którym wyjątkowo łatwo przychodzą niepopularne stwierdzenia. Brutalny zamach w Nowej Zelandii, transmitowany do sieci, stał się hitem dnia – setki tysięcy internautów chłonęły sceny, w których prawdziwi ludzie rozstrzeliwani są na ich oczach. Abstrakcyjne dyskutowanie odległych tematów sprzyja pozbawieniu empatii i ludzkich odruchów. Dlatego między innymi powstał ten tekst – aby jasno i wyraźnie powiedzieć, że utylitarne traktowanie zwierząt nie jest ani trochę fajne.

Co dla zwierząt, co dla ludzi?

Nie da się ukryć – ludzie od zawsze wykorzystywali zwierzęta. Niektóre dla mięsa, niektóre do pracy. Z innymi walczyliśmy o terytorium i własne bezpieczeństwo.

Ale czasy znacznie się zmieniły. Wygraliśmy tę wojnę. Zredukowaliśmy dziką przyrodę do minimum, wycinając lasy, budując autostrady, zastawiając pola i łąki jednakowymi osiedlami domów jednorodzinnych. I teraz dziwimy się, jak w przypadku niedawnej dyskusji o odstrzale dzików, że na uliczki tychże osiedli wychodzą dzikie zwierzęta? To nie kwestia tego, że jest ich za dużo, lecz tego, że zabraliśmy im niemal całe terytorium. Oburzamy się, że zwierzęta niszczą uprawy? Nie robią tego z naturalnej złośliwości, a z chęci przetrwania.

O ile część ludzkich zachowań można wyjaśnić przyzwyczajeniem kulturowym czy wręcz biologicznym, o tyle rozwój cywilizacji wymusza w nas stępienie wielu takich naturalnych odruchów. Niemile widziane jest chociażby chodzenie nago po ulicy, napastowanie seksualne dowolnego innego osobnika naszego gatunku, czy pozasportowa walka fizyczna. Tymczasem, kiedy ktoś upomni się o podobne normy w zakresie współczesnego traktowania zwierząt, najczęściej zostaje zakrzyczany i zwyzywany od zielonych oszołomów.

Dopuściliśmy już do ogromnej ilości nieodwracalnych zmian i niepowetowanych strat. Są na świecie kraje (na przykład Holandia – jedno z najnudniejszych i najsmutniejszych miejsc na ziemi), w których przyroda zniknęła już niemal całkowicie. Jeżeli chcemy zachować choć część świata prawdziwej przyrody, musimy zrozumieć, że zegar biologicznej zagłady wciąż tyka. Nie ma więcej czasu.


Zobacz też:

Wróżenie ze śmieci
Safari!
„Rekpieskat in pace” – reportaż z cmentarza dla zwierząt 
Dzień z życia islandzkiego konia
Fanpage Stacji Filipa na Facebooku

Dodaj komentarz