#LotDoDomu – płać i płacz? Opowiadają pasażerowie

Jak oceniać akcję #LotDoDomu? Historie pasażerów, zmuszonych do skorzystania z nagłego powrotu, są równie różnorodne, jak rozmaite zakątki świata, z których podróżowali.

Życie napisało scenariusz podróżniczego thrillera. Z dnia na dzień setki tysięcy podróżnych zostało postawionych przed bezprecedensowym pytaniem: “gdzie wolisz spędzić czas ogólnoświatowej zarazy”? Lotniska wypełniły tłumy zdesperowanych ludzi. Ktoś wracał z przedwcześnie zakończonych wakacji, ktoś decydował pomiędzy dwoma domami, a ktoś musiał być w pracy…

I choć to dopiero początek trudnych decyzji w życiu wielu osób, jako podróżnik i pasjonat branży lotniczej nie mogłem pominąć tego tematu. Znalazłem kilku pasażerów, którzy opowiedzieli o swoich perypetiach z powrotem do Polski.


Głupota, roszczeniowość i lekceważenie sytuacji? Jak można podróżować po świecie, kiedy mamy już pierwsze zachorowania? To częste komentarze pojawiające się w ostatnich dniach pod artykułami na ten temat. Łatwo jednak oceniać, siedząc na kanapie w domowym zaciszu. Każdy ma swoją historię i motywy postępowania.

Wszystkie zamieszczone w artykule historie są prawdziwe. Wiem, że obecna sytuacja wyzwala wiele emocji i skrajnych osądów. Dlatego zawczasu proszę o powstrzymanie się od wulgarnych i agresywnych komentarzy względem osób wymienionych w artykule. 


W drugą stronę

Byli tacy, którzy wybierali odwrotny kierunek. Adam nie chciał spędzać czasu epidemii w Polsce. Jak sam mówi, w Krakowie ma tylko niewielkie mieszkanie i nikogo bliskiego. Kiedy stało się jasne, że sytuacja będzie nieciekawa, zdecydował się na wylot do bliskich w Danii.

– Początkowo kupiłem bilet do Kopenhagi na niedzielę – mówi Adam. – Okazało się jednak, że w sobotę o północy zamykają polskie granice. Musiałem kupić drugi bilet: odlot w sobotę o piętnastej. A kiedy to zrobiłem, zamknięcie granic w sobotnie południe ogłosiła Dania…

Pieniądze nie grały roli, kiedy chodziło o spędzenie najbliższych miesięcy w samotności. Dlatego w piątkowy wieczór Adam kupił trzeci bilet. Był tylko jeden problem: dochodziła 22, wylot miał być z Warszawy o ósmej rano, a on sam siedział w schronisku na Morskim Oku.

– To było istne szaleństwo – wspomina. – Poprosiłem, żeby ktoś zwiózł mnie w dół, do Zakopanego. Tam wziąłem taksówkę do Krakowa. Zdążyłem tylko dotrzeć do mieszkania, wrzucić parę podstawowych rzeczy, a potem znajomy zabrał mnie samochodem do Warszawy. Zdążyłem i nie żałuję.

Na lotnisku i w samolocie podobnych podróżnych było wielu. – Poznałem na przykład Polkę, mieszkającą na co dzień w Wielkiej Brytanii, która przyleciała na zaplanowany urlop do rodzinnego Lublina. Zdążyła wyjść z lotniska, kiedy usłyszała o zbliżającym się zamknięciu granic. Nawet nie dojechała do domu, tylko od razu wzięła powrotny lot z Warszawy – opowiada Adam.

Finansowa pułapka LOTu

Większość decydowała się jednak na powrót do kraju. Częścią tej większości była Joanna, która zaledwie parę dni wcześniej wyleciała na wymarzone wakacje.

– Za loty na Sri Lankę dla dwóch osób zapłaciliśmy 4300 złotych. To dużo pieniędzy, więc trudno było z tego zrezygnować. Mimo wszystko próbowałam przełożyć wyjazd. Bałam się, że będą kłopoty z powrotem. Kilkukrotnie prosiłam LOT o przełożenie rezerwacji na jesień, ale za każdym razem słyszałam wyraźną odmowę. Nie zgadzali się także na rezygnację z podróży. Zaproponowali jedynie zwrot 10% wartości rezerwacji, czyli marne 430 zł. Tymczasem większość linii na świecie umożliwiała odwołanie lotów albo inną formę rekompensaty, na przykład w bonach na przyszłe podróże – mówi rozgoryczona Joanna.

Polecieli. 11 marca, gdy Joanna z mężem wylatywali do Azji, w Polsce działały jeszcze szkoły, a na Sri Lance istniał zaledwie jeden przypadek osoby zarażonej koronawirusem (Chińczyk z Wuhan, który zdążył wyzdrowieć). Wakacje miały potrwać tydzień, obejmując trzydzieste urodziny męża Joanny – bezpośredni powód wyjazdu.

W tropikalnym raju spędzili zaledwie półtorej doby, kiedy gruchnęła wieść o zamknięciu polskich granic. – LOT odwołał nam powrót do kraju, nie informując o możliwości żadnej alternatywy. Próbowałam skontaktować się z ambasadą w New Delhi, ale nie dało się do nich dobić. Później ogłosili #LotDoDomu, ale kiedy szłam spać o 24, to biletów jeszcze nie było, a jak wstałam o 6 rano, to wszystkie były już wykupione. Kupiłam więc ostatni lot do Berlina przez Moskwę. Z Berlina wynajęłam prywatny transport – wspomina Joanna.

Koszt biletu na Sri Lankę w tę i z powrotem: 2150 zł. Koszt nieoczekiwanego powrotu: ponad 2800 złotych. To nieznacznie drożej niż w ramach akcji #LotDoDomu (awaryjny powrót do Warszawy kosztował od 2200 złotych do nawet 8000 tysięcy w przypadku klasy biznes; później stawki zrównano do jednej zryczałtowanej kwoty 2200 PLN).

– Nie odpuszczę im tego – zapowiada wściekła Joanna. – Zostawili nas prawie osiem tysięcy kilometrów od domu, wykonując usługę tylko w połowie. A najgorsze, że propaganda przedstawia to wszystko jako wielkoduszną pomoc rodakom w potrzebie – mówi rozgoryczona podróżniczka.

Lotnisko w Colombo. Lot o 8:05 do Warszawy został odwołany. Zamiast niego do Warszawy poleci lot o... 8:05. Z dużo wyższymi cenami biletów
Lotnisko w Colombo. Lot o 8:05 do Warszawy został odwołany. Zamiast niego do Warszawy poleci lot o… 8:05. Z dużo wyższymi cenami biletów

Koszt błędu ludzkiego? 10 tysięcy złotych

Jeszcze droższy powrót z wakacji czekał Anetę. Jak podsumowuje podróżniczka, awaryjna podróż z Kolombo do Warszawy kosztowała ją prawie 10 tys. zł za dwie osoby. – Wszystko przez błąd obsługi, która nie wpuściła mojego chłopaka na pokład samolotu – komentuje Aneta.

Mężczyzna, któremu odmówiono wejścia na pokład, jest Portugalczykiem. Podczas odprawy wylegitymował się zaświadczeniem o zamieszkiwaniu i pracy na terenie Polski oraz nadanym mu numerem PESEL. To, zgodnie ze specjalnym rozporządzeniem Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji z 13 marca 2020, w zupełności powinno wystarczyć. Podjęto jednak decyzję o niewpuszczeniu Portugalczyka.

– Musieliśmy jakoś wrócić do domu, więc znaleźliśmy alternatywny lot do Londynu przez Dubaj – opowiada Aneta. – Przez cały dzień wydzwanialiśmy do ambasady, do MSZu, do LOTu. Tak samo moi rodzice. I kiedy byliśmy już w trakcie lotu do Dubaju, moim rodzicom udało się dodzwonić do Straży Granicznej. Ustalono wtedy, że mój chłopak powinien zostać wpuszczony na pokład, i że jego dokumenty są wystarczające.

Było już jednak za późno. #LotDoDomu z Londynu także zdążył się zapełnić pasażerami. Na szczęście rodzicom Anety udało się znaleźć miejsca na rejs z Edynburga. Polka z Portugalczykiem pociągiem dotarli do Szkocji, a stamtąd samolotem do Warszawy.

– Straż Graniczna twierdzi, że wina nie leży po ich stronie. Podkreślają, że nie wydali żadnej oficjalnej decyzji o zakazie wpuszczenia mojego chłopaka. Natomiast LOT ciągle powtarza, że była to decyzja Straży Granicznej. Trwa wymiana pism, sprawa pewnie potrwa jeszcze długo – podsumowuje Aneta.

Żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej mierzą temperaturę pasażerom przylatującym na lotnisko Okęcie
Żołnierze Wojsk Obrony Terytorialnej mierzą temperaturę pasażerom przylatującym na lotnisko Okęcie

Nagły koniec tułaczki

Nie wszyscy wracali do kraju z krótkich wakacji. Marcina [imię zmienione] epidemia zmusiła do przerwania kilkuletniej tułaczki po Azji. Kiedy było już wiadomo, że Polska za chwilę zamknie granice, Marcin akurat przebywał w indyjskiej Kalkucie.

– Podejrzewałem, że niedługo nastąpi większe lub mniejsze zamknięcie Indii. Wiedziałem o zaplanowanej godzinie policyjnej oraz o zablokowaniu lotów na chyba tydzień. Docierały do mnie informacje, że niektóre hostele i hotele w kraju są zamykane, a turyści muszą je opuścić. Tak więc, zostając w Kalkucie, byłbym uziemiony w mieście, w którym nikogo nie znam, w hostelu, z którego nie wiem, czy mnie nie wyrzucą – opisuje Marcin na Wykopie (gdzie od lat prowadzi własny tag podróżniczy #jemprzeciez – znajdziecie tam opowieści z wnikliwych podróży po całej wschodniej Azji).

Decyzja była szybka: powrót do Polski przez Dubaj. Za lot z Kalkuty do Dubaju liniami Emirates podróżnik zapłacił równowartość 760 zł. Za #LotDoDomu relacji Dubaj-Warszawa – 1600 zł.

– W Dubaju pełno ludzi. Część w maskach ale większość nie. Wszystkie sklepy otwarte – wspomina Marcin. – Niestety na około cztery godziny przed planowanym odlotem do Warszawy dostaliśmy SMSa, że lot jest przełożony o 24 godziny. Próbowaliśmy dowiadywać się na lotnisku o co chodzi, a później nawet dzwonić do konsula, ale krążyły różne sprzeczne informacje o przyczynach opóźnienia i dalszym planie działania. Emirates umyło ręce, bo to nie ich wina. W jedynym hotelu na lotnisku w strefie tranzytowej nie było już miejsc, a do żadnego innego hotelu nie wypuściliby nas w związku z zaostrzonymi procedurami. Trzeba więc było przemęczyć się te dodatkowe 24 godziny – mówi podróżnik.

Na tym problemy się jednak nie zakończyły. Autobus do Krakowa przyjechał po trzech i pół godziny od lądowania samolotu. Co więcej: – Liczyłem, że autobus, jak każdy inny, dojedzie do dworca autobusowego w centrum. Fakt, nie spytałem, ale było to dla mnie oczywiste. Okazało się jednak, że bus jedzie dalej do Katowic, a kierowca wyrzucił nas przy tzw. III obwodnicy, parę kilometrów od centrum. Choć byłem na kwarantannie, to musiałem wziąć taksówkę, bo nie było innej opcji…

– Jeszcze parę przemyśleń – dodaje Marcin. – Różne rzeczy mówi się o akcji #LotDoDomu. Moim zdaniem cena za lot w tych okolicznościach nie była zła, choć to trochę rozwiązywanie problemu, który samemu się stworzyło. Nie wiem, dlaczego zablokowane zostały powrotne loty innymi liniami. Chociażby taki Emirates mógł przewozić Polaków z różnych części świata, a i w drugą stronę znalazłoby się trochę obcokrajowców, którzy chcą wrócić do siebie przez Dubaj. Dzięki temu samoloty nie woziłyby powietrza. Poza tym za odcinek Kalkuta-Dubaj zapłaciłem ponad 2 razy mniej, mając dużo lepszy komfort.

– Co do samego przełożenia lotu, chętnie bym się dowiedział, kto zawinił. Miałem wrażenie, że w ten dzień LOT realizował już tylko kilka kursów, więc nie wiem, czy można mówić, że mieli pełne ręce roboty. A dodatkowe 24 godziny dla ludzi, którzy przylecieli na przykład z Australii albo z południa Afryki, bez możliwości zakwaterowania w hotelu, były naprawdę męczące. Widać było ludzi starszych albo rodziny z małymi dziećmi. Widziałem, że sporo osób było mega wkurzonych, zwłaszcza że nie doczekaliśmy się żadnej pomocy od nikogo – podsumowuje Marcin.

Jednak, jak podkreśla chłopak, ostatecznie jest zadowolony z powrotu do domu: – Choć było parę problemów po drodze, to jednak w końcu wszystko się udało i dotarłem do Krakowa szczęśliwie. Mam też wrażenie, że podobnie myśli większość ludzi, którzy lecieli ze mną. Oczywiście niektórzy byli wkurzeni, że muszą zostać dodatkową noc na lotnisku, ale większość miała raczej dobre humory.

Welcome home!
Welcome home!

#LotDoDomu – kontrowersje

Jak się wydaje, problemem wielu podróżników epoki koronawirusa jest przyzwyczajenie do panujących dotychczas standardów. W każdej innej sytuacji nie do pomyślenia byłoby pozostawienie pasażera na pastwę losu. Do tej pory nasze życie regulowały rozmaite przepisy, zapewniające względny psychiczny i finansowy komfort nawet w najgorszych sytuacjach.

W przypadku koronawirusa nie ma oczywiście mowy o odszkodowaniach za niewykonany lot, bo hasło “siła wyższa” wybrzmiewa dziś silnie jak nigdy dotąd. Wątpliwości budzi jednak postępowanie LOTu, który najpierw odwołuje lot powrotny, a później każe płacić kilkukrotnie wyższe stawki za awaryjny powrót pasażera do domu.

Znajdując analogię: #LotDoDomu w przypadku pasażera, który kupił bilety w obie strony linią LOT, jest jak wyjście na basen, który nagle zamyka się w połowie kąpieli. Możesz wyjść z basenu, ale jesteś mokry i w samych kąpielówkach, a temperatura na dworze to -20°C. Za ponowny dostęp do szatni musisz zapłacić 200 złotych, ale przynajmniej dostałeś zwrot za połowę niewykorzystanego czasu kąpieli (10 zł).

Jak wyliczyli autorzy bloga Subiektywnie o finansach, pasażerowie “ratunkowych” samolotów zrzucają się zaledwie na część ponoszonych przez linię kosztów. Tyle tylko, że w wyliczeniach nie uwzględniono prostego faktu: samoloty z Warszawy niekoniecznie latały puste, co potwierdziła sama ambasador Stanów Zjednoczonych Georgette Mosbacher, dziękując LOTowi za ewakuację z Polski amerykańskich obywateli.

Nadzwyczajne czasy wymagają nadzwyczajnych rozwiązań, dlatego to, co przed pandemią koronawirusa odbiłoby się szerokim echem jako skandal, teraz przez wielu przyjmowane jest ze zrozumieniem. Nie ma prostych odpowiedzi na pytania “czy można było zrobić to lepiej” albo “czy LOT znalazł sobie sprytny sposób na zarobek”. Jedno jest jednak pewne: przy tak wielu wątpliwościach i skargach trudno traktować akcję #LotDoDomu jako szlachetną akcję pomocową czy organizacyjny sukces polskich władz.


Zobacz też:

Lotniczy PKS? Najkrótszy lot w życiu i samoloty jak autobusy
Adres: cmentarzysko samolotów
Rosjanie, którzy kochają Polskę. Wzruszające spotkanie 9 tys. km od domu
Wilda – sceny z życia dzielnicy
Fanpage Stacji Filipa na Facebooku

5 komentarzy

  1. Macbook says: Odpowiedz

    Dla mnie ta cała akcja to farsa i nie szanowanie Polaków, którzy tu mieszkają i płacą podatki. Są ludzie, którzy swoje życie prywatne i zawodowe postanowili spędzić za granicą, bo lepsze wszystko (życie, możliwość corocznych wakacji, opieka zdrowotna, śmianie się z Polaków jak mogą żyć w Polsce), a teraz nagle jak te mityczne kraje zachodu olały swoich obywateli to jak trwoga to do Boga i wracają do domu. Głupotą jest zwozić ludzi potencjalnie chorych i zamiast zamknąć ich w hotelu na kwarantannę 14-dniową, to pozwala im się przemieszczać po całym kraju aby dalej mogli zarażać. Hitem dla mnie jest Pani z Berlina, która uciekła ze szpitala w Polsce, bo dali jej mięso, a ona jest wegetarianką. To nie są wakacje aby wybrzydzać, jeśli nie jest się na coś uczulonym, plus dodatkowo to z naszych podatków są opłacane te loty do domu, bo przecież koszty w dwie strony są dużo wyższe niż te ceny biletów.

  2. Krzysztof says: Odpowiedz

    Nagonkę na tę akcję rozkręcają osoby które chyba nigdy nie widziały cen biletów normalnych linii lotniczych.

    Tanio nie jest, idealnie też nie jest, ale narzekanie na to w obliczu zaistniałej sytuacji to bicie piany.

  3. Michal says: Odpowiedz

    “Wątpliwości budzi jednak postępowanie LOTu, który najpierw odwołuje lot powrotny, a później każe płacić kilkukrotnie wyższe stawki za awaryjny powrót pasażera do domu.”

    Informacja z FB LOTu umieszczona zaraz po rozpoczęciu #LotDoDomu:

    “Pasażerowie, którzy mają bilety LOT na loty w terminie 14-28.03 są od wczoraj obdzwaniani przez nasze Contact Center. Przysługuje im BEZPŁATNE przebookowanie rezerwacji na jeden z lotów w ramach #LOTdoDomu lub na regularne rejsowe loty pomiędzy 29.03-19.04.”

    BEZPŁATNE jeżeli powrót był z LOTem.

    1. Niestety żadna z osób, z którymi się kontaktowałem, nie potwierdza takiej wersji :(

  4. Filip, z całym szacunkiem, rozmawiałem z dosłownie kilkoma osobami. Z 50 tysięcy Polaków, którzy wrócili w ramach akcji #lotdodomu ta liczba to błąd statystyczny. Według mnie trzeba zrozumieć, że przy takim zainteresowaniu niestety niektórzy ucierpią, zostaną pominięci, bądź nie wpuszczeni na pokład, ale wszędzie zdarzają się błędy. Teraz każdy pracuje pod bardzo dużą presją i uważam, że każdy powinien cieszyć się z tego, że miał możliwość powrotu, a nie już planować walkę o pieniądze.

Dodaj komentarz