Dwie doby z recydywistami, czyli statkiem na Kuryle

Siergiej Iwanowicz ściąga koszulkę, pokazując pełen tatuaży tors kryminalisty. – No co, nie boisz się płynąć z takimi jak my? – pyta. Później dowiem się, że siedział już 9 razy, łącznie 27 lat. Czekają mnie z nim dwie doby w ciasnej przestrzeni pięciu metrów kwadratowych.

Płynę na Kuryle.

Wyspy Kurylskie, niegdyś należące do Japonii, od wojny kontrolowane przez Rosję. Ostatni skrawek kontynentu azjatyckiego. Tajemniczy ląd mgieł i wulkanów.

„Tajemniczy” nie oznacza „niezamieszkały”. Statek płynie raz na pięć dni, a na swojej trasie ma aż trzy spore wyspy. Kiedy zjawiam się w porcie w mieście Korsakow, cała przystań jest już pełna ludzi. Starsze panie z kraciastymi torbami, młoda blondynka z pieskiem, faceci w skórzanych kurtkach, żołnierze, robotnicy z Azji środkowej.

– Bratan – woła mnie śniady mężczyzna. – Ty szto? Turist? My z Uzbekistana. Na rabotu jedem. Uzbekistan dewuszki choroszyj. Dawaj na foto – wypala i wyciąga przed siebie rękę z telefonem. Jeszcze nie przeczuwam, że to pierwsze selfie z całej długiej serii.

Początek podróży. Statek Igor Farchutdinow w porcie miasta Korsakow na wyspie Sachalin
Początek podróży. Statek Igor Farchutdinow w porcie miasta Korsakow na wyspie Sachalin

Fatum długich podróży

Do portu w Jużno-Kurylsku zabierze mnie statek Igor Farchutdinow. To nie tylko mój równolatek, ale i rodak. Kiedy w 1991 roku budowała go Stocznia im. Komuny Paryskiej w Gdyni, statek nosił nazwę „Newa”. Obecne miano zawdzięcza byłemu gubernatorowi obwodu Sachalińskiego, który zginął osiemnaście lat temu w katastrofie śmigłowca nad Kamczatką.

Wykupiłem najtańsze miejsce w najgorszej kajucie. Tu, na rosyjskim Dalekim Wschodzie, trzeba uważnie liczyć każdego rubla. Najtańsza kajuta i tak kosztuje prawie trzysta złotych. Będę ją dzielić z trzema innymi współpasażerami.

Taki już urok długich podróży – nigdy nie wiesz, na kogo trafisz. Fatum współpasażerów poznał każdy, komu zdarzyło się jechać rosyjskim pociągiem dalekobieżnym. Z kim spędzi się najbliższe kilkadziesiąt godzin? Z miłą panią w średnim wieku? Z młodą matką i jej wydzierającym się wniebogłosy dzieckiem? Z żołnierzami, wracającymi z przepustki? Kiedyś na trasie Lwów-Odessa zdarzyło mi się podróżować z siedmioosobową rodziną cygańską. Jakimś cudem zmieścili się na dwóch dolnych łóżkach, a w przedziale natychmiast zapanował trudny do wytrzymania zaduch. Jakby nie patrzeć, przedział zaplanowano dla czterech, a nie jedenastu osób.

Wchodzę więc przez trap, szukam odpowiedniego pokładu (nie dość, że najniższy, to jeszcze na dziobie, gdzie najbardziej kołysze) i trafiam do swojej kajuty. Numer 439. Niewielkie pomieszczenie bez luksusów – ot, dwa piętrowe łóżka, dwa małe bulaje, wieszaki przytwierdzone do ściany.

Trzy spośród czterech łóżek są już zajęte, więc nie mam swobody wyboru miejsca. Witam się ze współpodróżnikami, zajmując górną koję po prawej stronie. I wtedy mężczyzna z przeciwległego łóżka ściąga koszulkę, długo przygląda się swoim tatuażom, a następnie zadaje pytanie, od którego cierpnie mi skóra: – Nie boisz się płynąć z takimi jak my? Przestępcami z Krasnojarska?

Kajuta numer 439. Na dolnym łóżku pan Aleksandr z Kisłowodzka (o nim później)
Kajuta numer 439. Na dolnym łóżku pan Aleksandr z Kisłowodzka (o nim później)

Trzy pokłady, setki historii

Na statku znajduje się osiem pokładów, ale do dyspozycji pasażerów Igora Farchutdinowa przeznaczono zaledwie trzy. Początkowo najwięcej czasu spędzam na górnym – to tam można wyjść na zewnątrz, pooglądać widoki, poczuć morską bryzę. To tam po raz kolejny dopada mnie Uzbek Ilchan. Cieszy się, że wreszcie jest w trasie, bo na wydanie odpowiednich dokumentów czekał kilka długich miesięcy. Na Kuryle jedzie do pracy: razem z ekipą będzie budować nową drogę asfaltową. – Bratan, dawaj! Foto, a! Pomni, samyj choroszyj dziewuszka Buchara Uzbekistan – przekrzykuje wiatr i obejmuje mnie ramieniem.

Odpływamy! Następny przystanek: Kuryle
Odpływamy! Następny przystanek: Kuryle

Na środkowym pokładzie znajduje się główne wejście i recepcja, gdzie przez całą dobę dyżuruje znudzona dyżurna. Kiedy próbuję w pobliżu zrobić zdjęcie, gwałtownie podrywa się z krzesła:

– Halo! Na naszym statku nie można robić zdjęć.
– A dlaczego?
– Dlatego.
– Dlaczego?
– Dlatego.
– Więc dlaczego?
– Dlatego. A po co one panu?
– No bo jak przeleciałem 9 tysięcy kilometrów, żeby się tu dostać, to chciałbym mieć pamiątkę.
– No dobrze, to niech pan robi. Tylko żeby ich pan później nikomu nie pokazywał.

Okienko recepcji. Recepcjonistka uciekła przed aparatem
Okienko recepcji. Recepcjonistka uciekła przed aparatem
Widok sprzed recepcji - główny przedsionek statku
Widok sprzed recepcji – główny przedsionek statku
Korytarze są trochę klaustrofobiczne, ale przynajmniej można trzymać się obu ścian naraz, kiedy NAPRAWDĘ buja
Korytarze są trochę klaustrofobiczne, ale przynajmniej można trzymać się obu ścian naraz, kiedy NAPRAWDĘ buja

Masywne metalowe drzwi obok recepcji prowadzą do okrętowej kantyny. Można tu dostać cały klasyczny zestaw kuchni rosyjskiej: barszcz, pielmieni, solankę, kilka rodzajów ryb i mięs. Ceny – niebagatelne. Siadam, zamawiam zaledwie herbatę i wdaję się w rozmowę z mężczyzną siedzącym naprzeciwko. To Azerbejdżanin po sześćdziesiątce. Rybak. Przyjeżdża tu na pół roku, pracuje, zarabia duże pieniądze, a po zakończeniu sezonu połowów wraca w rodzinne strony. Wygrzać zmarznięte kości w azerbejdżańskim słońcu.

– Farchutdinow… Teraz statek, kiedyś gubernator – zamyśla się. – Wiesz, że go zabili, nie? No bo zobacz: piękna pogoda, dobry helikopter, as pilotażu za sterami… A tu nagły wypadek. Tak się nie zdarza. A to dlatego, że Farchutdinow, jako gubernator, zapowiedział, że ani kopiejka z miejscowych podatków nie pójdzie do Moskwy. Komuś się nie spodobał, no to musiał zginąć – wzrusza ramionami mężczyzna.

Ściany kantyny okrętowej ozdabiają widoki Wysp Kurylskich
Ściany kantyny okrętowej ozdabiają widoki Wysp Kurylskich

Po drugiej stronie recepcji znajduje się wiecznie pusty pokój telewizyjny. Znajdę tam schronienie, kiedy morze rozszaleje się na tyle, że przyjdzie mi przez kilka godzin walczyć z silnymi mdłościami. Położę się wówczas na kanapie, by w ciszy i chłodzie czytać rewelacyjny „Kult” Łukasza Orbitowskiego.

Pokój telewizyjny. Schronienie na czas "wielkiej kaczki" (o niej później)
Pokój telewizyjny. Schronienie na czas “wielkiej kaczki” (o niej później)

Na najniższym pokładzie znajduje się bar. Wygląda jak klasyczna dyskoteka z lat 90-tych. Zagaduję barmankę, a ona pyta, czy nie mam jakichś swoich, polskich monet. Bo tu jeden marynarz zbiera. Wyciągam więc dwuzłotówkę, kilka zapodzianych w portfelu hrywien i amerykańskich centów. Barmanka dzwoni do maszynowni. Za 10 minut przybiega marynarz-kolekcjoner i w podzięce wręcza mi radzieckiego rubla z 1965 roku. – Kiedyś będzie dużo wart. A zobacz, co tu napisali: 20 rocznica zwycięstwa nad faszystowskimi Niemcami – odczytuje.

Są też na pokładach ogólnodostępne toalety, choć korzystają z nich głównie pasażerowie najtańszych kajut. Kajuty drugiej, pierwszej i luksusowej kategorii mają do dyspozycji swoje własne łazienki. Ci z „trójek” nie mają wyboru – muszą za potrzebą chodzić krętymi korytarzami, co przy większych falach może być nie lada wyzwaniem. Na szczęście koło pisuarów i kucanych ubikacji umieszczono poręcze ratunkowe. Poręcze znajdują się też w kabinach prysznicowych.

Igor Farchutdinow wiezie pasażerów w trzynastu kajutach trzeciej kategorii (czteromiejscowe, bez toalety), czternastu kajutach drugiej kategorii (czteromiejscowe, z toaletą), ośmiu kajutach pierwszej kategorii (dwumiejscowe, z wygodnymi łóżkami, toaletą oraz oknami, a nie bulajami) i czterech kajutach, czy raczej apartamentach typu „luks”. To wygodne dwupokojowe pomieszczenia, w których podróż kosztuje ponad dwa i pół raza więcej niż w kajucie najniższej kategorii.

Wśród wszystkich tych kajut znajduje się pomieszczenie numer 439, którego początkowo staram się unikać. W końcu trzeba się jednak umyć i położyć spać, dlatego po zmroku otwieram drzwi i wchodzę do świata krasnojarskiej mafii.

Siergiej Iwanowicz x2

A tam – nuda i spokój. Trzech facetów leży na swoich kojach, słuchając zapętlonej składanki okrętowego disco i rosyjskiego szansonu. – Ach, który Rosjanin nie lubi dobrze se zjeść, który Rosjanin nie lubi słodko pospać – śpiewa zachrypnięty głos. Chwilę później, w rytmie delikatnego disco dla pań w średnim wieku, dołącza się głos damski: – Więc dalej, dziewczyny, wypijmy za facetów!

Po skosie widzę pana Aleksandra, sześćdziesięciolatka. Pochodzi z Kisłowodzka na Kaukazie. Na Kuryle powraca już któryś raz. Tym razem zlecili mu budowę koszar dla któregoś ze stacjonujących na Kurylach oddziałów. Kiedy zaproponowali, żeby nadzorował budowę na dalekich Wyspach Kurylskich, pan Aleksandr od razu się zgodził: zarabia tutaj 90 tys. rubli na miesiąc (w maju 2019 roku – około 5400 złotych), czyli, jakby nie patrzeć, z 4-5 razy więcej niż u siebie w domu.

Pode mną leży Siergiej Iwanowicz. Naprzeciwko, nad panem Aleksandrem – drugi Siergiej Iwanowicz. Krasnojarscy recydywiści.

– Nie będę ukrywać, przecież to widać od razu – mówi Siergiej Iwanowicz z górnej koi. – 27 lat przesiedziałem. 9 wyroków. Za różne rzeczy. Raz posadzą, a potem już z przyzwyczajenia. Kradzieże, narkotyki. Nie było tylko krwi i gwałtu – zarzeka się. Siergiej Iwanowicz z dolnej koi wytrwale milczy.

Tymczasem Igor Farchutdinow równie wytrwale prze na wschód. Mija noc, a o poranku w rozmowach z Siergiejem Iwanowiczem z górnej koi pojawia się coraz wyraźniejszy cień obopólnej sympatii. W końcu przełamuję się i zapraszam go na piwo do okrętowego baru. Jedna butelka kosztuje tu w przeliczeniu dobre piętnaście złotych, ale nawet trzy butelki to niewielka cena za niesamowite opowieści ze świata rosyjskich przestępców. – No, zadawaj pytania – mówi Siergiej Iwanowicz i stuka się ze mną butelką „na zdrowie”.

A potem sam z siebie zaczyna opowiadać.

Opowieść recydywisty

– Kiedy miałem 14 lat, posadzili mnie pierwszy raz za rozbój. To było w 1978 roku. Dwa lata później wyszedłem, pochodziłem parę miesięcy. Miałem szesnaście lat, kiedy posadzili mnie po raz drugi. Za grabież. Potem wyszedłem w 1986 roku, prawie cztery lata byłem na wolności. Znowu mnie posadzili w 1989 roku, w 1993 wyszedłem. Potem jakaś krótka odsiadka, w 1996 wyszedłem, a w 2000 znowu posadzili. Moment, muszę sobie przypomnieć, wtedy to było chyba za kradzież i chuligaństwo. Cztery lata mi dali. Potem dziesięć miesięcy, równo, co do dnia dziesięć miesięcy byłem na wolności. Ale dali mi dwa lata za kradzież. Wyszedłem w 2008 roku, przed czasem. Dwa lata na wolności. W 2010 posadzili za kradzież kieszonkową na dziesięć miesięcy, wypuścili, a potem za co posadzili… aa, za napaść z bronią. Trzy i pół roku zaostrzonego rygoru. Na końcu dali mi sześć lat za narkotyki. Wyszedłem 10 maja zeszłego roku.

Ten drugi Siergiej Iwanowicz to przyjaciel i rodzina. Moja była żona to siostra Siergieja, 25 lat z nią przeżyłem. Ona też siedziała, po tym jak w Magadanie ograbiła jubilera. Siergiej? Oczywiście, też go wsadzili. W 1993 roku. Za gwałt. Potem za narkotyki, kradzieże. A jeszcze wcześniej coś było, ale to nawet nie wiem za co. Ale on mało siedział, najwyżej 15 lat. Tyle, że miał ciężko. W kryminalnym świecie gwałcicieli się nie szanuje. Chociaż teraz to chyba już bez różnicy. To za naszych czasów tak było. Pokolenie przestępców się zmieniło.

Zastanawiałeś się kiedyś, jeśli mógłbyś jeszcze raz przeżyć życie, to jak byś je przeżył? Ja bym swoje poprowadził zupełnie inaczej. Teraz to wiem.

Z tymi wszystkimi latami, z doświadczeniem kryminalnego życia, z moim stażem przestępcy… Dokąd nie wejdę, po mnie od razu widać. Wszyscy wiedzą, że siedziałem. Jestem dobrym psychologiem, bo jeśli siedzisz tyle lat w więzieniu, to uczysz się rozpoznawać ludzi. Widzisz człowieka i od razu wszystko wiesz. Czytasz z jego oczu, ze sposobu zachowania. Jeśli na człowieku jest jakaś maska, od razu ją zauważasz.

Widzę teraz, jaki ten świat przestępców jest potworny. My wszyscy się wzajemnie zjadamy. Rozumiesz to wyrażenie? No, zjadamy, nie że dosłownie, tylko tak w przenośni. Okropny świat. Wszystko to teraz rozumiem, widzę, i nie mogę nic powiedzieć. Co powiem? „Hej, ludzie, tak nie powinno być, nie można tak postępować”? Nie mogę tak powiedzieć, bo… budiet mnie pizdiec.

Kiedy w siedemdziesiątym ósmym pierwszy raz mnie posadzili, to był inny świat. Rozumiesz, nie było wtedy komputerów ani nic… Miałem dwóch braci, mama nas sama wychowywała. Mój brat odsiedział 25 lat i go zabili. Do dzisiaj nie wiem kto. Wszystkim jest obojętne, kto zabija takich jak my.

Wtedy, w latach siedemdziesiątych, wychowywała mnie ulica. Rozumiesz, mama ciągle w pracy, a ja z bratem pozostawieni sami sobie. Trzeba było sobie radzić. A na ulicy wygrywa silniejszy. Ale w tym wszystkim był jakiś taki… romantyzm. I były zasady.

Kiedy ostatni raz wyszedłem z więzienia, byłem bez pracy przez pięćdziesiąt dni. Czasami przez trzy-cztery dni nic nie jadłem, bo nie miałem za co. Chodziłem po mieście i myślałem „Sierioża, przeżyłeś 55 lat, a idziesz sam. Nie masz kompletnie nikogo. Nie masz się do kogo zwrócić”.

– Mama już nie żyje?

– Moja mama zmarła w siedemnastym roku. Siedziałem wtedy. Przywieźli mnie na pogrzeb z obstawą. Pochowałem mamę i wróciłem do łagru.

Tam, gdzie jadę… Wszyscy wiedzą, ile odsiedziałem. Przecież po mnie widać. Więc mówię: nie patrzcie na dawne życie, patrzcie na teraźniejsze. A ja umiem pracować. Jeśli pracuję, to pracuję. Praca nigdy nie poniżała człowieka. Ni-gdy. Jadę na Kuryle pracować i czuję się człowiekiem. Czuję. Się. Człowiekiem.

Autor artykułu i obaj Siergieje Iwanowicze. W związku z brakiem jasnej zgody na publikację zdecydowałem się zamazać twarze
Autor artykułu i obaj Siergieje Iwanowicze. W związku z brakiem jasnej zgody na publikację zdecydowałem się zamazać twarze

Sen na trzy zmiany

Kończy się piwo, zamawiamy kolejne. Chwilę milczymy. Potem, przytłoczony powagą rozmowy, mówię parę bezsensownych rzeczy o tym, że statek kołysze i że nie mam zasięgu w telefonie, a zegarek automatycznie przełączył mi się na japońską strefę czasową. W końcu decyduję się zadać kolejną serię pytań. – Jak wygląda życie w takim więzieniu? I właściwie: raz mówisz o więzieniu, raz o kolonii karnej – precyzuję.

– Więzienie to więzienie, kolonia to kolonia. Kiedy cię złapią, to wrzucają do więzienia. Jak dostajesz wyrok, jedziesz do kolonii. Niby pracować. Chociaż teraz w sumie dają wybór. Kiedyś musiałeś pracować, a teraz nie musisz, jeśli nie chcesz.

Czy można coś zarobić? Nie-eee. Może jakieś grosze. Ale powiem ci tak: budzisz się i siedzisz. Siedzisz i patrzysz w ścianę. I tak cały czas.

Więc lepiej już pójść do pracy. Jeśli kolonia stoi poza miastem, może to być na przykład wyrąb lasu. A jeśli w mieście, to na przykład szycie. Szyje się materace, poduszki, buty… Albo proste meble się buduje. Ale prawie nic się za to nie dostaje.

Ja w swoim mieście jestem bardzo znany. Wiesz kim jest smotriaszczij? To taki ktoś jak mer miasta, tylko w przestępczym świecie. Odpowiada za całe miasto, za problemy całego półświatka. Na przykład kiedy ktoś kogoś obraził, ktoś ma jakiś konflikt, smotriaszczij może to rozwiązać.

– Jesteś bossem Krasnojarska?

– Diwnogorska. To czterdzieści kilometrów od Krasnojarska. I w koloniach też byłem smotriaszczim. Tam też jest hierarchia.

Pytasz, jak wygląda życie w więzieniu… Różnie. Siedziałem w takich miejscach, gdzie w jednym pomieszczeniu było 100-180 ludzi. To było pomieszczenie… długości jak od ściany do ściany, a szerokości jak od kolumny do kolumny – Siergiej Iwanowicz rozkłada ręce, pokazując kilkumetrowe odcinki. – Spaliśmy na trzy zmiany. Na przykład ty śpisz na łóżku, a dwóch pozostałych siedzi na podłodze. Bo co tu zrobić. A widziałbyś toaletę. Jeden śpi, a drugi w tym czasie… No. Ale to było w latach dziewięćdziesiątych. I dwutysięcznych. Teraz jest już inaczej. Jeśli cela mieści dziesięć osób, to masz dziesięć łóżek i już. Żadnych zbędnych gości. Chyba że wszy i pluskwy.

Był jeden taki moment, że wyszedłem na wolność, a wszystko wyglądało inaczej. Posadzili mnie w 1989 roku, a wyszedłem w 1993. W tym czasie rozpadł się ZSRR. Wyszedłem i wszystko było jakieś… dzikie. Mówię ci: dzikie. Pięć nocy nie spałem, nie mogłem się zaadoptować. W ogóle nie rozumiałem tego, co się działo.

Siergiej Iwanowicz w kajucie numer 439
Siergiej Iwanowicz w kajucie numer 439

Piosenki o życiu za kratami

Rosyjski system więziennictwa znacznie różni się od stosowanego w krajach Europy Zachodniej i Środkowej. Według spisu z 1 lipca 2018 w kraju znajdowały się 1052 instytucje o charakterze karnym. Tylko osiem z nich nosi nazwę więzienia – reszta to kolonie karne (711), kolonie wychowawcze dla niepełnoletnich (23), areszty (214 – to właśnie do nich, a nie do więzień, jak można wywnioskować ze słów Siergieja Iwanowicza, trafiają zatrzymani) oraz kilka innych rodzajów instytucji.

Wspomniany spis z lipca 2018 roku podaje, że w rosyjskich obiektach penitencjarnych znajdowało się 590635 osób: 483646 osób w koloniach karnych, w tym 2034 osoby odbywające karę dożywotniego pozbawienia wolności (przeznaczone są dla nich osobne kolonie), 104252 tymczasowo zatrzymanych, 1348 osób zamkniętych w więzieniach i 1389 niepełnoletnich odbywających karę w kolonii wychowawczej.

Ze względu na dużo większe znaczenie tematu więziennictwa w historii społeczeństwa rosyjskiego, w kraju uformował się specyficzny więzienny folklor, którego nie da się porównać do polskiej „grypsery”. Odwołania do życia więziennego są powszechnie rozumiane, a piosenki o życiu za kratami wchodzą do mainstreamu. Wystarczy wspomnieć twórczość Michaiła Kruga – jego „Władimirskij Central” to jeden z najbardziej znanych utworów lat 90-tych, powszechnie rozpoznawany i śpiewany w całej Rosji do dziś. Tytuł piosenki to… nazwa więzienia.

Prawdziwa kaczka

Wraz z trzecią butelką piwa opowieść dobiega do końca. Siergiej Iwanowicz wraca do kajuty, a ja wychodzę na piąty pokład. Świeże powietrze z pewnością się teraz przyda. A może uda się dostrzec to, co ominęło mnie poprzedniego dnia? Podobno przez pewien czas za statkiem płynęły orki.

Tym razem orek nie ma (i nie będzie już do końca rejsu), ale za to pojawia się pierwszy widok Japonii. Gdzieś tam, w oddali, powoli wyłania się rząd wulkanów na półwyspie Shiretoko. Niedługo później po raz pierwszy zauważam zarys Wysp Kurylskich. Przepływamy Cieśniną Kunaszyrską, po japońsku zwaną Nemuro, a po rosyjsku – Cieśniną Katarzyny. Od północy widać wyspę Iturup, od południa – bliższą statkowi wyspę Kunaszyr. Krajobraz dominuje wznoszący się do 1819 metrów czynny wulkan Tiatia.

Odrobina sztucznego piękna pośród morskiej surowości
Odrobina sztucznego piękna pośród morskiej surowości
Daleki widok Japonii
Daleki widok Japonii
I bliższy widok Kuryli. To południowe brzegi wyspy Iturup
I bliższy widok Kuryli. To południowe brzegi wyspy Iturup

Za cieśniną wypływamy na otwarty ocean, a woda staje się coraz bardziej wzburzona. Chodzenie po statku zaczyna przysparzać trudności – problematyczne jest zwłaszcza wchodzenie i schodzenie pomiędzy pokładami. Odkrywam, że choroba morska to nie wymysł piszących o morzu literatów. Najlepiej leżeć na wznak, ale kajuta nie jest do tego najlepszym miejscem. Jej położenie na dziobie statku powoduje, że każda fala jest tu odczuwana dużo wyraźniej, niż w centralnej części Igora Farchutdinowa. Kieruję się więc do całkiem pustego pokoju telewizyjnego. Kołysanie nie jest tu takie mocne, ale coś za coś – w przeciwieństwie do ogrzewanej kajuty, pokój telewizyjny przeszywa lodowaty morski wiatr. Leżę więc w polarze, kurtce i czapce.

Kiedy mdłości stają się lżejsze, pijanym krokiem wspinam się na piąty pokład i wychodzę na świeże powietrze. Choćby na chwilę. Widoki kurylskich wulkanów podziwiam prawdopodobnie jedyny raz w życiu, więc szkoda poświęcić ten czas na chorowanie.

Podczas jednego z takich wyjść napotykam Władimira. – Co, kołysze? – uśmiecha się. Choć przyszedł na świat w Niżnym Nowgorodzie, w samym środku olbrzymiego kontynentu euroazjatyckiego, od 40 lat pracuje jako technik w latarni morskiej na wyspie Szykotan. Zdążył się przyzwyczaić do morza i statków.

– To jeszcze nie jest prawdziwa kaczka – twierdzi. – Prawdziwą kaczkę masz wtedy, kiedy wszyscy leżą i rzygają.

Kaczka (качка), czytana z miękkim cz w środku, to nic innego jak kołysanie. Rzeczownik pochodzący od czasownika kaczat’ (качать) – kołysać. Jeszcze niejeden raz nie będę mógł powstrzymać uśmiechu, wyobrażając sobie płynącą nieopodal wielką kurylską kaczkę wielkości orki, powodującą kołysanie się oceanu.

Jakakolwiek by nie była, kaczka niestety nie ustępuje, a najmocniejsze mdłości dopadają mnie na piątym pokładzie podczas oglądania wulkanów. Nie dam rady dojść z powrotem do pokoju telewizyjnego. Kładę się na ławce przy wyjściu na zewnątrz i staram się myśleć o spokojnej letniej łące, na której leżę, obserwując chmury. Spokojna letnia łąka pośrodku kontynentu. Z dala od morza i oceanu. Nie przepływa przez nią nawet żaden potok.

Co jakiś czas mijają mnie bardziej wytrwali palacze, wychodzący na zewnętrzny pokład za narkotyczną potrzebą. Rejestruję ich resztkami sił, walcząc z mdłościami, przysypiając i wyobrażając sobie twardy grunt pod stopami. I pewnie dlatego nie reaguję odpowiednio, gdy ktoś staje przede mną i mówi:

– Dzień dobry.

Poznaniak na końcu świata

– Dzień dobry – odpowiadam automatycznie.

Dopiero za chwilę przychodzi świadomość. „Jakie, k***a, dzień dobry?” Jestem pośrodku oceanu, ponad 8 tys. kilometrów od domu w linii prostej, a ktoś właśnie mi tu mówi „dzień dobry”? Co więcej: – Wy z Polski? Bo ja w Poznaniu mieszkał.

– W jakiej dzielnicy? – w oszołomieniu zadaję chyba najbardziej nonsensowne pytanie, wciąż leżąc poziomo na ławce.

– Winogrady.

– Ja z Wildy jestem. To na południu – dodaję, po czym odpływam w cierpienie, a tajemniczy przybysz postanawia dać mi spokój.

Odnajdę go później, tuż przed zejściem na ląd. Około trzydziestoletni chłopak ma na imię Dima i jest Rosjaninem polskiego pochodzenia. Mieszkał parę lat w Poznaniu, uczył się w Wyższej Szkole Bankowej, ale zrezygnował. Przez chwilę mieszkał też w Cieszynie i ogólnie bardzo dobrze wspomina Polskę. Chciałby kiedyś wrócić.

I tyle. Czas się pożegnać. Nie wiem nic więcej, nie wymieniłem kontaktu, nie zdążyłem zadać bardziej sensownych pytań niż „w jakiej dzielnicy mieszkałeś”. Dima schodzi na ląd na wyspie Szykotan.

Pierwszy widok wyspy Szykotan. Zimno, prawda?
Pierwszy widok wyspy Szykotan. Zimno, prawda?
Igor Farchutdinow podpływa pod wyspę Szykotan
Igor Farchutdinow podpływa pod wyspę Szykotan

Szykotan. Ostatni brzeg Rosji

Wyspy Kurylskie rozciągają się pomiędzy Kamczatką a Japonią na odległość ponad tysiąca kilometrów. W skład archipelagu wchodzą duże wyspy o długości sięgającej nawet dwustu kilometrów, ale większość wysepek to niezamieszkałe wulkaniczne pustelnie. Osady ludzkie można spotkać na skrajnej północy archipelagu (wyspa Paramuszyr, miasteczko Siewiero-Kurilsk) oraz na skrajnym południu: stąd odruchowy podział Kuryli na północne i południowe. Na środku po prostu nic się nie dzieje. To teren dzikich zwierząt, wojskowych, wulkanologów oraz najbogatszych ludzi świata, których stać na to, aby przypłynąć tam swoim własnym jachtem albo z wycieczką za grube tysiące dolarów.

Najważniejsze są więc Kuryle Południowe, spośród których wyróżnić można trzy zamieszkałe wyspy: Kunaszyr, Iturup oraz Szykotan. Wszystkie trzy odwiedza Igor Farchutdinow. Rozkład rejsu za każdym razem nieco się różni, aby poszczególne wyspy były odwiedzane przez statek w różnej kolejności. I tak w jednym tygodniu statek popłynie na trasie Sachalin-Iturup-Szykotan-Kunaszyr-Sachalin, żeby w następnym wykonać rejs Sachalin-Kunaszyr-Szykotan-Iturup-Sachalin.

Tym razem pierwszeństwo ma najdalej na wschód położona wyspa – Szykotan. To ostatni brzeg Rosji, dalej znajduje się już tylko ocean, a gdzieś tam, daleko – Stany Zjednoczone.

Brzegu wyspy Szykotan bronią stare, zardzewiałe czołgi z poprzedniej epoki
Brzegu wyspy Szykotan bronią stare, zardzewiałe czołgi z poprzedniej epoki
Małokurilskoje to największa wieś na wyspie
Małokurilskoje to największa wieś na wyspie

Na brzeg nie można zejść z dwóch powodów. Po pierwsze – zabraniają tego wewnętrzne regulacje operatora rejsu, który nie chce ryzykować, że ktoś spóźni się na odpływający statek (podobno zdarzało się tak kiedyś w przeszłości). Po drugie – wyspa Szykotan to teren specjalnego znaczenia wojskowego. Aby móc na nim przebywać, zarówno obcokrajowcy, jak i sami Rosjanie, muszą posiadać zezwolenie wydane przez Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Do niedawna takie regulacje obejmowały całość Wysp Kurylskich – w ostatnich latach zdjęto je jedynie z terenów miast Kurylska i Jużno-Kurylska oraz z terenu pomiędzy Jużno-Kurylskiem a miejscowym lotniskiem.

Stoję więc na piątym pokładzie, obserwując przybliżający się ląd. Od kiedy znaleźliśmy się w pobliżu wyspy, ocean zrobił się znacznie spokojniejszy, a więc i mdłości zaczynają powoli ustępować. – Oglądasz, co? – odnajduje mnie znajomy Azerbejdżanin. – Widoki ładne, ale życie… Szkoda gadać. Tu, na Kurylach, ciągle mamy XIX wiek. Dopiero porty zbudowali. Jeszcze niedawno statki obsługiwało się wyłącznie na redzie.

Azerbejdżanin macha ręką na pożegnanie i schodzi na ląd. Wysiada też Dima, mieszkający kiedyś w Poznaniu, oraz obaj Siergieje Iwanowicze. – Niech cię Bóg błogosławi. Życz mi szczęścia w nowym życiu – mówi Siergiej Iwanowicz z górnej koi. Na pożegnanie wręcza mi święty obrazek.

Zmierzch na piątym pokładzie. Odpływamy z Szykotanu na Kunaszyr
Zmierzch na piątym pokładzie. Odpływamy z Szykotanu na Kunaszyr

Piętnaście godzin opóźnienia

Zapada zmierzch, kiedy Igor Farchutdinow ostatecznie odbija od brzegu wyspy Szykotan. Niespokojne morze spowodowało spore opóźnienie. Według rozkładu powinniśmy przybić tutaj o 9 rano. Odpływamy o 9, ale wieczorem.

Do Jużno-Kurylska, w którym zamierzam wysiąść, pozostało zaledwie osiemdziesiąt kilometrów w linii prostej. Nawet dla statku to nie więcej niż trzy/cztery godziny drogi. Powoli zaczynam pakować plecak, ale pan Aleksandr, tak jak i ja płynący na wyspę Kunaszyr, powstrzymuje mnie ruchem ręki. Porty nie pracują nocą. Nikt już nas nie przyjmie w Jużno-Kurylsku.

Statek cumuje więc na redzie. Kiedy kapitan decyduje o wyłączeniu silników, następuje wyjątkowa cisza i spokój. Morze delikatnie kołysze statkiem, niczym dobra matka usypiając pasażerów.

O siódmej rano przez radiowęzeł odzywa się pobudka – głos kobiety nawołuje do pakowania swoich rzeczy i przygotowania przed wyjściem na ląd. Czym prędzej myję zęby, ubieram kurtkę i wybiegam na pokład zewnętrzny. Ale na zewnątrz widać tylko białe mleko. Mgła jest tak gęsta, że wyspę Kunaszyr dostrzegę dosłownie na minutę przed uderzeniem w nabrzeże. Z piętnastogodzinnym opóźnieniem Igor Farchutdinow przybywa do miejsca, gdzie koty nie mają ogonów.

Pożegnanie ze statkiem. Igor Farchutdinow przypłynął do Jużno-Kurylska
Pożegnanie ze statkiem. Igor Farchutdinow przypłynął do Jużno-Kurylska

O Sachalinie i Kurylach opowiadałem też w audycji Pawła Drozda “Brzmienie świata z lotu Drozda”:


Dziękuję patronom za wsparcie bloga. To dzięki nim możliwe są takie opowieści. Gdybyś i ty chciał(a) dołączyć do grona patronów Stacji Filipa, można to zrobić TUTAJ.


Zobacz też:

Tam, gdzie koty nie mają ogonów
Rosjanie, którzy kochają Polskę. Wzruszające spotkanie 9 tys. km od domu
Wulkan Mendelejewa. Przeprawa przez dziewiczą puszczę
“Askania”. Historia katastrofy
Sachalin – ostatnie dni unikatowej japońskiej kolei
Fanpage Stacji Filipa na Facebooku

6 komentarzy

  1. Nie zdążyłem dokładnie przeczytać, jutro to zrobię, ale zawiesiłem oko na Krugu i informacji o muzyce…Ja to z russkogo szansona/błatnej muzyki – mieszkając w Rosji – najbardziej lubiłem tych ziomków:
    https://www.youtube.com/watch?v=O0sK3mGuSDA
    :))
    Aleś wspomnienia obudził…

    1. Butyrka to kultowa muza wszystkich tirowców ;) Z kolei druga żona Miszy Kruga, Irina, nagrała album, który leci po dziś dzień we wszystkich marszrutkach i przydrożnych barach :)

  2. Piotr says: Odpowiedz

    A jak zdobyłeś zaświadczenie z FSB?

  3. Świetna przygoda Filipie :)

  4. Raf says: Odpowiedz

    Reportaż przeczytałem z zaciekawieniem. Mam natomiast jedno poważne zastrzeżenie. Nie ma kogoś takiego jak Azerbejdżanin. Mieszkaniec Azerbejdżanu to po prostu Azer.

Dodaj komentarz