“Ogrzewam się ogniskami z ulotek” – młody dziennikarz opowiada o życiu za “40-60 brutto”

– Jedzenie znajduję w śmietnikach, a po mieście poruszam się stopem, bo nawet rower sprzedałem – Filip, młody dziennikarz, specjalnie dla nas opowiada o trudnych realiach dzisiejszego świata.

Na wywiad umawiamy się w modnej burgerowni. Filip zamawia podwójnego burgera BBQ i limonkową Fritz Colę. – Piszę o millenialsach dla millenialsów – tłumaczy – więc czasami muszę jeść burgery. Inaczej nie rozumiałbym rówieśników.

Pomiędzy kęsem wołowiny i roztopionego cheddara, Filip przyznaje jednak, że to dla niego prawdziwy luksus. Codziennie żywi się bowiem resztkami znalezionymi w swoim ulubionym przydworcowym kuble na śmieci. Na więcej nie może sobie pozwolić.

– Pracuję w ogólnopolskim portalu internetowym skierowanym do młodych – opowiada. – Dostaję 40-60 złotych za tekst. W sumie miałem nadzieję na trochę więcej, bo przygotowanie dobrego tekstu nierzadko zajmuje wiele dni. Trzeba wymyślić temat, znaleźć rozmówców, napisać artykuł. Nie daj Boże gdzieś pojechać, bo przecież nie wszystko musi dotyczyć twojego miasta. I jeszcze zrobić zdjęcia, to najważniejsze; materiał musi być atrakcyjny wizualnie.

Jak przeżyć za tygodniówkę wynoszącą niecałą stówę? Zwracam uwagę, że burger kosztuje zazwyczaj koło dwudziestu złotych, a limonkowa Fritz Cola – kolejne dziesięć. Trzeba się jeszcze utrzymać i opłacić wszystkie media. Filip jednak jest optymistą.

– Nauczyłem się wykorzystywać dobrodziejstwa współczesnej cywilizacji – uśmiecha się chłopak. – Oprócz kubła dostarczającego jedzenie, pomaga mi autostop. Nawet w miastach funkcjonuje zadziwiająco dobrze. Mieszkania nie ogrzewam, bo odłączyli mi prąd. Zamiast tego palę ogniska z ulotek zebranych podczas jednego przejścia deptakiem.

Najważniejsze, żeby starczyło na możliwości socjalizacyjne. Dobra kawa, modny fitnessclub – to podstawy, gdy pisze się teksty skierowane do dwudziestoparolatków.

Przy końcu hamburgera Filipowi przypomina się jeszcze jedna ważna kwestia: – Początkowo myślałem, że mogę produkować kontent masowo, wiesz, historie z życia polskich youtuberów i spisane z internetu ciekawostki o kotach. W końcu wszystkie portale głównie tym się teraz zajmują. Ale powiedzieli mi, że limit dostarczanych materiałów wynosi dwa w tygodniu. Trochę szkoda, bo w życiu gwiazd internetu tyle się ostatnio dzieje.

Żegnając się, Filip proponuje, żebyśmy wspólnie zebrali trochę ulotek na deptaku. Mamy w końcu wyjątkowo zimny listopad.


Ten tekst miał nie powstać. Ale powstał, bo…

Zacznijmy od początku: szukam pracy. Głównie w dziedzinach media/social media/język rosyjski. Dzielnie wysyłam CV, skrobię listy motywacyjne. Zawsze z zachowaniem wszystkich ładnych grzecznościowych form. Poprawne ortograficznie. No, z kwiatami bym przybył, gdyby CV dostarczało się dzisiaj osobiście.

Czasami dostaję nawet odpowiedź. Tak jak w tym przypadku: duży portal internetowy, nazwijmy go “Młody lajfstajlowiec”, szuka reportera. Wymagania: tematy o młodych dla młodych, spora ilość emocji zawartych w tekście, atrakcyjność wizualna materiałów (dobre zdjęcia!), trzymanie się mainstreamu, szczególnie mile widziane historie osobiste (tzw. hero stories).

I nagle – buch! Akapit o proponowanym wynagrodzeniu. Czytam: płaca w widełkach 40-60 złotych brutto za tekst. Czyli na rękę jeszcze mniej. Początkowy limit wysyłanych tekstów wynosi dwa na tydzień.

Chcieli otrzymać wzruszającą, inspirującą historię o dwudziestoparolatku, piszę więc dla “Młodego lajfstajlowca” chwytające za serce hero story o młodym dziennikarzu, który ogrzewa mieszkanie palonymi ulotkami. Taki mały trolling.

Ku mojemu zdziwieniu, dostaję kolejną odpowiedź. – Dziękuję za inwencję. Obawiam się, że niepotrzebnie, drwiąc, spaliłeś cenną energię – odpisuje rekruter. Dalsza dyskusja jest jednak dość miła i nie chcę tym wpisem obrazić ani rekrutera, ani “Młodego lajfstajlowca”.

Chociaż w zasadzie takie propozycje obrażają mnie.

Czterdzieści złotych moi znajomi po Politechnice zarabiają w ciągu godziny. I to ci, którzy nie przykładali się zbytnio do nauki.

Ten tekst miał nie powstać, bo wszyscy wiemy, jakie są realia. Po namyśle doszedłem jednak do wniosku, że nie kontestując takich sytuacji, zgadzamy się na ich występowanie. Warto dodać, że czterdzieści złotych brutto za tekst oferuje nie prywatny przedsiębiorca z przedmieścia niewielkiego miasteczka, a gigantyczny koncert medialny z kapitałem wartym miliony złotych. Oraz że aplikowałem o PRACĘ, a nie o możliwość hobbystycznego dorobienia do nieco droższej wersji burgera.

Cóż, pracy nadal szukam. Jeśli przypadkiem poszukujesz kogoś dobrze radzącego sobie ze słowem pisanym, językiem rosyjskim i/lub zagadnieniami social media, odezwij się na przykład przez fanpage Stacji Filipa. A więcej o mnie można przeczytać tutaj.

14 komentarzy

  1. Trafiłem na bloga za pośrednictwem znajomego, którego na fb mam od tego żeby zwyczajnie raz na jakiś czas dobijać się tym jak bardzo, w przeciwieństwie do mnie, poszli naprzód moi starzy znajomi. Przyznam szczerze nie obchodzi mnie wschód, a z pociągów wyrosłem z dwadzieścia lat temu. Mimo to jednak twojego bloga dobrze mi się czyta, co jest dużym komplementem, większości blogów i portali nie daję rady czytać, bo zwyczajnie mnie od nich skręca. Jeżeli chcesz pisać, to pisz u siebie i pod swoim nazwiskiem, nikt nie zwraca uwagi na autora tekstu na portalu, w czasopismach. Jak napiszesz zajebisty tekst, to i tak ludzie zapamiętają tylko gdzie go przeczytali, no i powodzenia jeżeli będziesz chciał potem odzyskać do takiego prawa autorskie, a ten sam zajebisty tekst opublikowany u siebie może okazać się złotym biletem na te pięć minut sławy, które zupełnie nagle zmienią wszystko. A co do tych 40-60 brutto za tekst, to tyle czasami wyciągam z pisania w mniej więcej pół godziny.

    1. Dzięki za miłe słowa :) To prawda, że pisanie na własnym blogu daje dużo więcej satysfakcji. Tylko że na blogu nic się nie zarabia, a nawet traci (serwer + domena + promocja na FB, nie mówiąc już o kosztach podróży i przygotowania materiałów). Więc jako hobby – jak najbardziej. Tylko że ja szukam PRACY. I o problemach z jej znalezieniem traktuje powyższy wpis.

      1. Wybacz, że ominąłem w swoim komentarzu temat posta. Też akurat szukam pracy i rozumiem realia. To palenia ulotkami wydaje mi się nawet ciekawym pomysłem, dopóki nie zaczynam myśleć o tym ile byłoby trzeba tych ulotek natargać. Ja po prostu chciałem się odnieść do czegoś innego. Przy zalewie gówna, które na siebie zarabia, ten blog jest prawdziwą perełką. Praca pracą, ale na swoim blogu, z tymi materiałami, z tymi zdjęciami, mógłbyś zarabiać.

  2. Ludwik says: Odpowiedz

    Agencja VML szuka copywritera teraz. Zgłoś się.

  3. Filipie, nie obawiasz się, że historia, którą skonfabulowałeś w pierwszej części tekstu pójdzie dalej – i w niektórych środowiskach (ale wpływowych) będzie to dowód na arcyroszczeniowość dzisiejszej młodzieży? Pytanie z gruntu rzeczy dość retoryczne, ale… nie uprzedzajmy faktów. To żeśmy się doczekali, życia na miarę.

    1. >40-60 brutto
      >arcyroszczeniowość

      Możesz wybrać jedno.

      Z drugiej strony, można napisać też artykuł na hipsterski portal w 20 minut.
      O kwiatkach w brodzie, albo wegeburgerach.
      Wtedy te 40-60pln po zdjęciu limitu mogą być dobrą bazą i treningiem w pisaniu rzeczy z dupy. Bo chyba nikt nie myślał tu o pisaniu wartościowych artykułów z wywiadami, researchem i własnoręcznie robionymi zdjęciami. A jak myślał (autor), to idealistą jest i lepiej by już zaczął szukać dobrych śmietników w okolicy.

  4. Elon says: Odpowiedz

    Dobrze, że siedzę, bo bym upadł. 50 zł za artykuł? Większość ludzi w redakcji gdyby miała 20% takiej kwoty to pracowała by dzień i noc. Nie bardzo rozumiem, ale ty z 1h zadania chcesz żyć cały miesiąc? Zrób 7 artykułów dziennie przez 26 dni w miesiącu (jak szybki dziennikarz w lokalnej redakcji) i odbierz ponad 9 tys. zł wypłaty… jak 9 dziennikarzy ;)

    1. 1.Artykułu nie da się zrobić w godzinę. Można sklecić przedruk z Reddita/Wykopu, ale nie artykuł. Napisanie artykułu wymaga pomysłu, informacji, wiedzy, kontaktów i zdolności ubierania tego wszystkiego w słowa.

      2.Nie da się też w godzinę sporządzić artykułu na podstawie podanych wymagań. Przypominam – historie osobiste, zdjęcia. Spotkania z ludźmi.

      3.Gdyby redakcja nie ustaliła tak niskiego limitu na wysyłanie tekstów, rozmowa byłaby zupełnie inna, bo mówilibyśmy o zupełnie innej kwocie zarobków.

      4.Wolałbym mniej rozmawiać o konkretnym podanym przeze mnie przypadku, a bardziej o pewnym zjawisku, które w ten sposób nagłaśniam.

  5. Pracuję jako copywriter i pisuję różne teksty. Przeciętnie wychodzi mi z nich ok. 25 PLN za godzinę pisania. Jeśli dziennie zarobię mniej niż 150 PLN, to jest bardzo kiepski dzień. Da się? Oczywiście!

    1. To poproszę o namiary na takie możliwości ;)

  6. Ciesz się, że Ci odpisali :) Kiedy ja w korespondencji zahaczam o temat pieniędzy przeważnie nie dostaję już odpowiedzi. A co śmieszniejsze, że z okazji mojego prowadzenia własnego bloga czasami portale same się odzywają i nadal cisza o pieniądzach. Za teksty na ich stronie mogę dostać wejściówki do kina albo bilety na koncerty. Ciekawe, czy dobrze by się paliły.

    Swoją drogą, bardzo fajny blog. Cieszę się że na niego trafiłam, chociaż szkoda że z okazji takiego tematu…

    1. Rozgość się, bardzo mi miło! :) Bilet na koncert w ramach zapłaty akurat chętnie bym przyjął. O ile oczywiście mowa o “pracy” czysto hobbystycznej. No i zależy na jaki koncert! :D

      1. Zależy na jaki, to prawda ;) Czasem jest tyle tej “hobbystycznej” pracy, że nie ma czasu na taką “prawdziwą” :)

  7. Takie realia. Reportaże właściwie zniknęły z gazet. Pisanie poza reklamowym (tzn. copy) staje się powoli ekscentrycznym hobby. Podpisano były reporter Polskiego Radia.

Dodaj komentarz