Duchy piją truskawkową Fantę. Boginie noszą powłóczyste suknie. A Chao Mae Tuptim bardzo lubi penisy.
Jeśli mieszkasz w Tajlandii i chcesz zdać ważny egzamin albo wymodlić zdrowie dla kogoś bliskiego – przynieś do kapliczki otwartą butelkę czerwonej Fanty. Nie da się jej przedawkować, więc jeśli egzamin jest jednym z tych kluczowych dla przyszłego rozwoju, albo, nie daj Boże z drzewa, stan zdrowia bliskiego wciąż się pogarsza, przynieś dwie butelki. Może i trzy. Albo piętnaście.
Kapliczki znajdziesz wszędzie. Na co drugim skrzyżowaniu, przed co drugim domem. Rozpoznasz je po skośnych dachach, dużej ilości kiczowatych figurek i oczywiście po otwartych butelkach czerwonej Fanty. Mieszkają w nich bożkowie, zmarłe dusze, opiekuńcze duchy ogniska domowego i inne nadprzyrodzone postaci.
W zasadzie to nie do końca wiadomo, dlaczego duchy z Tajlandii lubią akurat truskawkową Fantę. Być może dlatego, że jest słodka. Zawiera dużo kalorii i daje bożkom siłę do pomagania w codziennych ludzkich sprawach. A może znaczenie ma jej kolor – mocny czerwony to symbol niedzieli, poza tym kojarzy się ze słońcem i słonecznym Bogiem – Surją. Przypomina też krew, a więc może służyć za substytut składania krwawych ofiar z zabitych zwierząt.
Jak zarzekają się przedstawiciele tajskiego oddziału Coca-Cola Company, producenta Fanty, koncern nie prowadzi kampanii reklamowych odnoszących się do lokalnych wierzeń. Ciekawe natomiast, czy dla wewnętrznych statystyk oblicza szacunkowe wartości sprzedaży napoju na potrzeby kultu religijnego.

Sporadycznie spotyka się w tajskich kapliczkach inne napoje. Zazwyczaj są słodkie, gazowane i czerwone. Można się na przykład natknąć na konkurencyjną Mirindę. Jednak to truskawkowa Fanta jest najsłodsza, najczerwieńsza i najgazowańsza.
Jeżeli nie odpowiada ci globalizacja w służbie tradycji, możesz przynieść duchom coś bardziej tradycyjnego. Na przykład suknię albo figurkę. Sądząc po przeciętnej zawartości tajskich kapliczek, im bardziej lśniący jest przedmiot, który przynosisz, tym bardziej spodoba się bożkom.


Tylko dla Chao Mae Tuptim, bogini odpowiedzialnej za płodność, nie liczy się błysk przynoszonego prezentu, a raczej jego… rozmiar. Jeśli więc starasz się o dziecko, ale coś nie wychodzi, zawsze możesz udać się do centrum Bangkoku i przynieść bogini penisa. Drewnianego, metalowego, kamiennego, z plasteliny albo masy solnej, a może z bawełny, jedwabiu, wikliny, papieru. Swojego własnego penisa nie poleca się zostawiać pod drzewem, bo wówczas potencjalna prokreacja byłaby nieco utrudniona.


Nie martw się, nie będziesz pierwszy. Cały niewielki placyk za luksusowym hotelem Swissôtel Bangkok wypełniają penisy. Małe, duże, realistyczne, raczej fantazyjne, zakrzywione lub proste. Wybór lepszy niż w nocnym klubie zachodniej Europy.
I tylko ochroniarze hotelu z lekkim rozbawieniem obserwują ludzi, którzy przemykają od zaplecza. Niektórzy wyglądają na zawstydzonych, jakby kupowali prezerwatywy w osiedlowej Żabce.
A przecież Chao Mae Tuptim rozumie. Niejedno i niejednego już w życiu widziała.






Zobacz też:




Zapraszam także do polubienia Stacji Filipa na Facebooku.