– You go to beach? Very. Nice. Beaches here – zagadała współpasażerka z przedziału, gdy zbierałem się do wysiadania.
– No – uśmiechnąłem się – I’m going to the abandoned amusement park.
Nie zrozumiała. Również się uśmiechnęła, ale ja już znam ten uśmiech. Właściciel takiego uśmiechu nie ma zielonego pojęcia, o czym do niego mówisz.
Z dworca wziąłem motorek. Pokazałem na mapie miejsce, w które chcę dojechać, i utargowałem cenę. Kierowca nie zadawał zbędnych pytań. Pędził za to jak oszalały, a ja kurczowo trzymałem się siedzenia, z niepokojem oglądając mijane cmentarze. W końcu po trzydziestu minutach jazdy dotarliśmy do dużego skrzyżowania, za którym miał się rozpościerać upiorny raj Myszki Miki.
To nie był pierwszy opuszczony park rozrywki, do jakiego trafiłem. Uwielbiam takie miejsca – mają swój niesamowity urok. Coś, co miało cieszyć, dziś przeraża. Uśmiech bajkowych stworów wydaje się złośliwy, diaboliczny, straszny. Nie może być inaczej, jeśli obrasta je mech, a z ich pozornie radosnych oczu płyną deszczowe łzy.

Jeszcze parę lat temu park wyglądał tak:
[youtube=https://www.youtube.com/watch?v=nYEV0dfJYi8]
A dzisiaj wygląda zgoła inaczej:

Większość metalowych atrakcji została już rozkradziona. Karuzele i kolejki górskie przedstawiały zapewne niemałą wartość dla miejscowych złomiarzy. Jednak figurki bajkowych postaci (z cementu? a może gipsu?) pozostały nienaruszone. Z każdym miesiącem coraz bardziej wrastają w ziemię. Język polski nie ma na nie dobrego określenia – łatwiej powiedzieć, że są creepy. Extremely creepy.
Największą frajdą było dla mnie wdrapywanie się na kopię Wielkiego Muru Chińskiego. Mur oddziela teren parku od okalającego go przedmieścia. Cementowi żołnierze strzegą tajemnic zarośniętych atrakcji. A tuż obok toczy się normalne życie wietnamskiej prowincji – ze wszystkimi jej zapachami, szczekaniem psów i nieustannym warkotem małych skuterków.


Obok muru, pod dziurawym dachem parkowej altanki, grupa młodych Wietnamczyków zrobiła imprezę. Przynieśli piwo, smakołyki i wielki głośnik, z pomocą którego męczyli całą okolicę głośnym discowietnamo. I nagle w całej tej upiornej scenerii, pełnej creepy Myszek Miki i upiornych diabłów, wyłoniła im się kolejna zjawa: gość z aparatem, wyglądający na Europejczyka. Tutaj? W zaroślach Suối Cát?!


Zobacz całą fotorelację z tego niesamowitego miejsca:













Czasu nie było dużo. Chętnie przystawałbym pod każdym drzewem i rozmawiał z każdym zarośniętym krasnoludkiem, ale poprzedni pociąg spóźnił się prawie półtorej godziny, a czas do następnego uciekał w zatrważającym tempie. Do stacji kolejowej było piętnaście kilometrów. Pociąg – jedyny możliwy (następny dopiero późną nocą).
Zdecydowałem się jednak pofotografować nieco dłużej, licząc na spóźnienie również następnego składu. W stronę dworca ruszyłem dopiero po godzinie planowanego odjazdu, prosząc kierowcę skuterka o jak najszybszą jazdę. Ryzyko się opłaciło – mogę Wam zaprezentować kilka ciekawych zdjęć więcej, a pociąg spóźnił się na tyle, że zdążyłem jeszcze porobić zdjęcia na stacji. Uprzejmie za to dziękuję wietnamskim kolejarzom!

Opuszczony park rozrywki w Wietnamie to tylko jedno z wielu miejsc tego typu, które odwiedziłem. Zobacz też:






Zapraszam także do polubienia Stacji Filipa na Facebooku.
Co do licha?! To miejsce jest tak niesamowicie “bizaryczne” (tak, tego słowa brakuje w słowniku języka polskiego), że zasługuje na nowe życie, a nie skrycie w krzakach. Skąd dowiedziałeś się o jego istnieniu?
Szczerze nie pamiętam :) Zazwyczaj przed wyjazdem robię research różnych takich dziwnych miejsc. Podobny odjazd był tutaj: http://www.stacjafilipa.pl/2017/06/07/opuszczony-dziki-zachod-najdziwniejsza-eksploracja-w-zyciu/ :)