Poczdamskie tramwaje inaczej wyobrażały sobie swoją emeryturę. Całe życie przepracowały w spokojnym niemieckim miasteczku na obrzeżach stolicy. Kursowały po równych torach, zatrzymywały się przy dobrze utrzymanych przystankach. Wsiadali do nich spokojni i uporządkowani Niemcy, żaden podrostek nie śmiał nawet splunąć na podłogę.
– Nie trafiłyśmy źle – mówiły – jak na tramwaje z demoludów.
A potem snuły myśli o emeryturze: – Może skończymy w którymś z niemieckich muzeów komunikacji szynowej? A może na Majorce czy Gran Canarii? Czy na Majorce w ogóle mają tramwaje?
– W ostateczności – mawiało się w poczdamskiej zajezdni – humanitarnie nas zezłomują i będzie po sprawie.
Życie bywa jednak okrutne. Zamiast plaż Majorki, na horyzoncie wyrosły ogromne kominy kombinatu metalurgicznego. Zamiast morza – bezkresny step, zimą przynoszący zamiecie, a latem nieznośny skwar. Nie ma już uporządkowanych Niemców – są chłopaki z blokowisk, praktykujący na przystankach “słowiański przykuc”.
Witamy w Temirtau – przemysłowym sercu Kazachstanu.

Ostatnia linia w mieście
Tak naprawdę tramwaje z Niemiec wcale się tu nie przepracowują.
– Nie wypuszczamy już Tatr na linię. Stoją odstawione ze względu na stan torowiska. Obecnie ruch wykonuje się wyłącznie tramwajami typu KTM5 – mówi Irina Obiedkowa, dyrektorka przedsiębiorstwa tramwajowego w Temirtau.

Obiedkową martwi niepewna przyszłość miejskich tramwajów. Jeszcze do 2005 roku w Temirtau kursowały cztery linie. Dziś pozostała jedna, “czwórka”, łącząca centrum miasta z największym miejscowym pracodawcą – kombinatem metalurgicznym Arcelor Mittal. Ale i jej los jest dziś mglisty. Kobieta rozpromienia się na chwilę, kiedy kładę przed nią swoją wizytówkę i obiecuję miłośnicze wsparcie z Polski na wypadek najgorszego.
Całkowite pozbycie się tramwajów nie byłoby w tej części świata niczym dziwnym. Obecnie w Kazachstanie funkcjonują tylko trzy sieci tramwajowe – w Pawłodarze, Ust-Kamienogorsku i właśnie Temirtau. Parę lat temu ten rodzaj transportu usunęły z ulic nawet Ałmaty, największe miasto i dawna stolica kraju. A na blogu pisałem już nie raz o końcu transportu elektrycznego w Gruzji czy na Ukrainie.
Sytuacja tramwajów w Temirtau jest jednak o tyle ciekawa, że przedsiębiorstwem komunikacyjnym zarządza nie miasto, jak to zazwyczaj bywa, a kombinat metalurgiczny należący do Arcelor Mittal – największego producenta stali na świecie, dającego zatrudnienie dla niemal ćwierci miliona pracowników na kilku kontynentach (w Polsce firma przejęła między innymi huty w Warszawie, Dąbrowie Górniczej i Krakowie, a na Ukrainie – w Krzywym Rogu). Niestety, zarówno przychody liczone w miliardach dolarów, jak i prywatny majątek Lakshmi Mittala, prezesa Arcelor Mittal, rzadko mają przełożenie na jakość życia w cieniu fabrycznych kominów.
– Miasto i kombinat to u nas nierozdzielne byty – mówi Oleg Gusiew, miejscowy dziennikarz. – Temirtau powstało dla obsługi kombinatu i po dziś dzień jest od niego w dużym stopniu zależne.
Dlatego Gusiew uważnie patrzy na to, co dzieje się za fabrycznymi bramami. Opisuje uchybienia w dziedzinie bezpieczeństwa pracowników, problemy z ekologią (w styczniu tego roku w Temirtau spadł czarny śnieg), a także pilnuje, aby największy lokalny pracodawca nie uchylał się od finansowej pomocy miastu. Obecnie kazachskie media rozgrzewa temat szantażu, jakim posługiwały się hinduskie władze kombinatu w celu uciszenia niepokornego dziennikarza (sprawa znalazła się w sądzie).
Mężczyzna przyznaje, że Arcelor Mittal rzadko przejmuje się kwestiami społecznej odpowiedzialności: – Nie mogę powiedzieć, żeby nie robili zupełnie niczego. Będą teraz budować przychodnię, przedszkole i niewielki kompleks sportowy. Ale to dlatego, że niedawno gościł u nas prezydent [Nursułtan Nazarbajew, prezydent Kazachstanu od początku istnienia niepodległego państwa] i zmusił ich do wsparcia własnych projektów. A tramwaje? Sam widzisz, w jakim są stanie. Główne linie rozebrali już dawno temu – podkreśla Gusiew.
Tymczasem zapotrzebowanie na tramwaje jest w Temirtau spore, o czym świadczy liczba wychodzących na linię wagonów. W godzinach szczytu jeździ ich aż osiemnaście. To naprawdę sporo – w przemysłowych miastach wschodniej Ukrainy normą jest wypuszczenie jednego lub dwóch wagonów na trasę. Dzięki temu na przystankach nie czeka się więcej niż około dziesięć minut (zwyczajem miast byłego Związku Radzieckiego w Temirtau nie ma wywieszonych rozkładów jazdy – jedynie interwał, czyli informacja o możliwej długości oczekiwania na tramwaj).
Jednorazowy bilet kosztuje 50 tenge (około 50 groszy). Dla pracowników kombinatu przejazd jest bezpłatny – wystarczy okazać legitymację pracowniczą.
Kapsuła czasu
Na terenie zajezdni tramwajowej leżą zardzewiałe szczątki starego tramwaju. – To Czeburaszka – Irina Obiedkowa czule przedstawia kupę złomu. – Nasz zabytkowy tramwaj KTM2, który parę lat temu pieczołowicie odrestaurowaliśmy.
Rzeczywiście, zaledwie dziewięć lat wcześniej na ulice miasta wyjechał ozdobiony balonikami, pomalowany świeżą farbą wagon, który – według lokalnych władz i przedstawicieli mediów – miał się stać nową atrakcją turystyczną Temirtau. W 2007 zabytkowy KTM2 zagrał w filmie “The Dust of Time” greckiego reżysera Theo Angelopoulosa. Parę lat wystarczyło, by z rzekomej atrakcji turystycznej pozostał jedynie metalowy szkielet, pozbawiony nawet podłogi. Prawdopodobnie w chałupniczych warunkach biednej zajezdni tramwaj posłużył za składowisko części zamiennych.
(Ta historia ma umiarkowanie szczęśliwy ciąg dalszy – pół roku po zrobieniu poniższego zdjęcia, wagon ponownie odrestaurowano i w charakterze pomnika ustawiono na postumencie w miejskim parku. Na jego tle fotografował się prezydent Nursułtan Nazarbajew; docelowo stary KTM2 ma służyć jako sala kinowa z bajkami dla dzieci.)

– A to jest nasza kapsuła czasu – dyrektorka zajezdni wskazuje ręką na zamurowaną w ścianie skrzyneczkę z napisem “dla potomków, 2030”. – Otworzymy ją dopiero za dwanaście lat. O ile będzie ją komu otwierać.
Tymczasem prawdziwą kapsułą czasu okazują się… biura pracowników przedsiębiorstwa komunikacyjnego. W jednym z nich stoi nawet ogromny proporzec z Leninem. Napis na nim głosi: “Proletariusze wszystkich krajów – łączcie się! (…) Naprzód, do zwycięstwa komunizmu!”


Zmarnowana szansa
Krótko przed wyjazdem jadę temirtauskim tramwajem w stronę zajezdni. Nagle otwierają się drzwi. – Kończę zmianę! – krzyczy motornicza. – Wszyscy wychodzić, wsiądziecie do następnego!
Wszyscy posłusznie opuszczamy wagon. Zostaje tylko ledwo przytomny pijaczek w przedostatnim rzędzie siedzeń.
– Halo, panie! Wychodzimy! Raz, dwa! – grzmi motornicza.
Jej zabiegi nie przynoszą skutków, więc do tramwaju zostaje wezwana ochrona. Widzowie zamierają w oczekiwaniu. Widzowie, czyli motornicza, dwóch dresów, zajadających na przystanku pestki słonecznika, no i ja, z wycelowanym w tramwaj obiektywem.
Wszystko przebiega jednak dużo szybciej, niż można by oczekiwać. Szarpaninę i krzyki już po chwili przerywa donośny huk. To ochroniarze dosłownie wykopują pasażera na gapę, który swój krótki lot kończy w pobliskiej zaspie śniegu. Wszystko trwa zaledwie ułamki sekundy – naciskam spust migawki dopiero w momencie, gdy mężczyzna wpada w stertę białego puchu czarno-białej mazi.
Tak, w Temirtau tracę szansę na tramwajowe zdjęcie życia.








Zobacz też:





Bardzo ciekawy blog. Tak się składa, że w sierpniu odwiedziłem Temirtau. Główną atrakcją był oczywiście przejazd KTM. Moim zdaniem bez gruntownego remontu torowiska, ostatnia linia tramwajowa zostanie wkrótce zamknięta. W dalszej kolejności nastąpi likwidacja całego parku tramwajowego. A to będzie już ostatni gwóźdź do trumny tramwajów w Temirtau. Szkoda …
Piękne zdjęcia. Faktycznie szkoda, że ziomek który skończył w śniegu nie został ujęty podczas nauki lotu.
A same tramwaje przypominają niszczyciele czołgów ISU-122.
Piękna a zarazem smutna cała ta historia.