“Wydawało się, że ten strzęp ludzkiego ciała żyje teraz osobnym życiem preparatu, zanurzony w alkoholu, w wiecznym oszołomieniu, śniąc własne sny o bieganiu, o mokrej porannej trawie, o ciepłym piasku na plaży.“
Najpierw – ciasny korytarz w piwnicy. W lewo, znów w lewo, po schodach w górę. Później drzwi – jedne, drugie, trzecie. Żeby nie przyciągać zbędnej uwagi, usiłujemy rozmawiać po portugalsku. – Cerveja portugaleja – powtarzam, chociaż Alex twierdzi, że to drugie słowo nie istnieje.
Udało się. Dotarliśmy do świata kosmitów w probówkach. Poskręcanych płodów w macicach. Mózgów w formalinie. Wyciętych fragmentów skóry z nieudolnymi tatuażami gołych bab.
Tuż obok, pod białym przykryciem, leży martwe ciało. Zostało przywiezione dzisiejszej nocy, ale nie wzięło się tutaj z powodu wypadku ani morderstwa. Zwyczajnie – właściciel ciała, którego świadomość krąży już gdzieś wokół dalekich galaktyk, podpisał przed śmiercią zgodę na udostępnienie zwłok dla celów naukowych. Teraz co ciekawsze fragmenty jego doczesnej powłoki zostaną zamarynowane w wielkim słoju. Pozostałe części z lubością rozkrawać będą miejscowi studenci.
Kto powiedział, że sport zwany miejską eksploracją musi dotyczyć tylko opuszczonych miejsc? Równie ciekawe, jeśli nawet nie ciekawsze, mogą być miejsca czynne, ale na co dzień niedostępne dla zwykłych śmiertelników. Tak jak te sale należące do instytutu patologii jednego z uniwersytetów. Do których niespodziewanie udało nam się dotrzeć, gubiąc się w korytarzach ogromnego budynku.
Chodząc pomiędzy słojami z osobliwą zawartością, przypominam sobie fragmenty powieści “Bieguni” Olgi Tokarczuk. Męczyłem tę książkę przez niemal pół roku, próbując przebrnąć przez jej – moim zdaniem – niezjadliwą, przeintelektualizowaną treść. Sięgnąłem po “Biegunów” zachęcony określeniami typu “to Biblia wszystkich podróżników”, jednak, zamiast książki o podróżach, okazało się, że trzymam w ręce kilkusetstronicowy traktat o glutach w słojach. Strasznie było to nudne, ale z drugiej strony, trudno odmówić Oldze Tokarczuk umiejętności pisania cudownym językiem. Dlatego cytaty zawarte w tym wpisie pochodzą właśnie z “Biegunów”:
Ludzki płód udekorowany koralikami i ze staranną kaligrafią podpisu: “Fetus Aethiopis 5 mensium”. (…) Właśnie ku temu się cierpliwie poruszam w moich podróżach, tropiąc błędy i wpadki stworzenia.
Czasem, gdy jedzie się ruchomym chodnikiem i mija braci i siostry w podróży, można odnieść wrażenie, że jesteśmy preparatami w formalinie, które przyglądają się sobie zza szkieł słojów.
W rzeczywistości od środka jesteśmy pozbawieni koloru. Gdy serce porządnie wypłucze się z krwi, tak właśnie wygląda – jak glut.
Zwykle na etykiecie znajdowała się łacińska nazwa części ciała lub choroby, a także inicjały, płeć i wiek właściciela organów, które przedstawiał preparat. Czasami podawano zawód. W ten sposób można się było dowiedzieć, że ten okazały guz jelit znajdował się w brzuchu pewnej Krawcowej, A.W., wiek 54.
Zdecydowanie jednak, od czytania książek o ludzkich płodach w formalinie, wolę się przedostawać do zamkniętych przestrzeni, aby te niesamowitości oglądać z drżącym od ekscytacji sercem. Zobaczcie fotorelację z miejsca, do którego zazwyczaj wchodzą tylko studenci medycyny:










Blog utrzymuje się bez reklam i artykułów sponsorowanych. Posiadam za to konto na Patronite. Uważam, że to uczciwa forma wsparcia twórców, których treści lubimy :)
Zobacz też:





Podobne ekspoanaty można ujrzeć w Muzeum Patogolii w Wiedniu, tam jednak skupiono się głównie na przypadkach chorobowych. Obiekt mieści się w Wieży Błaznów (Narrenturm).