Kingsajz nie dla każdego. Niesamowite światy kolejowych modelarzy

W samym centrum Poznania, schowany przed wzrokiem postronnych przechodniów, rozpościera się niewiarygodny świat miniaturowych kolei. Jego konstruktorzy dbają o najdrobniejsze detale, a zarazem odtwarzają prawdziwe systemy sterowania ruchem. Jak opowiadają: to pasja, która wymaga wielu lat wytrwałej pracy.

Jeśli przyjrzeć się uważnie, można dojrzeć nawet lisa, porywającego z zagrody gęś. W sąsiednim obejściu na przydomowej ławeczce siedzi dwóch starszych panów. Tuż obok przemykają pociągi. To stacja Międzychód z lat 70-tych, wiernie odtworzona aż do najdrobniejszego detalu. Twórcy makiety zadbali o odwzorowanie każdej cegły na ścianie nastawni czy wystrój budynków… w środku.

Podstawę stanowią co prawda pociągi...
Podstawę stanowią co prawda pociągi…
... ale obok torów toczy się bogate życie wsi - widać między innymi lisa, porywającego gęś z zagrody
… ale obok torów toczy się bogate życie wsi – widać między innymi lisa, porywającego gęś z zagrody

– To jedna z naszych najważniejszych makiet – opowiada Marek Malczewski, wiceprezes Poznańskiego Klubu Modelarzy Kolejowych. – Wiele lat temu padł pomysł, aby jak najdokładniej odtworzyć lokalną, niezelektryfikowaną stację ze sporym ruchem pociągów. Wybrano Międzychód, między innymi ze względu na bardzo charakterystyczną bramkę semaforową, ciekawy układ stacji oraz zamykający krajobraz zielony nasyp. Jest też bardziej osobisty powód. Nasz prezes wychował się w budynku stacji, więc to miejsce na pewno było bliskie jego sercu – puszcza oko Malczewski.

„Prezes” to Ryszard Pyssa, dyrektor Zespołu Szkół Komunikacji w Poznaniu, redaktor naczelny miesięcznika „Świat Kolei” oraz szef Poznańskiego Klubu Modelarzy Kolejowych. Każdy z wymienionych podmiotów ma własną osobowość prawną, ale łączy je kierownictwo oraz grono prawdziwych pasjonatów. Klub istnieje od 1985 roku, na początku swej działalności zajmując jedną z sal lekcyjnych, a później bardziej obszerne pomieszczenia w przyziemiu poznańskich Szkół Komunikacji.

Dyrektora poznańskiego Zespołu Szkół Komunikacji upamiętnia między innymi nazwa jednej ze stacji. To jednak nie oznaka wielkiego ego Ryszarda Pyssy, a żart młodych modelarzy
Dyrektora poznańskiego Zespołu Szkół Komunikacji upamiętnia między innymi nazwa jednej ze stacji. To jednak nie oznaka wielkiego ego Ryszarda Pyssy, a żart młodych modelarzy

Stałość lokalizacji jest najważniejszą kwestią, bo nie ma dla modelarza większego koszmaru, niż konieczność przeniesienia makiety. Miniaturowe światy, nierzadko budowane przez kilka pokoleń miłośników kolei, zajmują ogromne powierzchnie, a to, co widać na powierzchni, jest tylko ich niewielką częścią. Prawdziwie skomplikowany świat kabli, płytek i przełączek rozpościera się po wewnętrznej stronie stołów. Przeniesienie makiety oznacza konieczność cięcia jej na części, a następnie pieczołowite składanie od nowa, co może zająć nawet miesiące, jeśli nie lata pracy.

Miniaturowe pociągi, olbrzymie urządzenia

W sali na piętrze pracują Karol, Paweł i Łukasz. Z lutownicami w dłoniach pochylają się nad kilkumetrową makietą szkoleniową, dawniej wykorzystywaną przez uczących się w szkole przyszłych dyżurnych ruchu. Wykończenie i detalizacja zajmuje tutaj ostatnie miejsce w hierarchii ważności. Priorytetem modelarzy jest odtworzenie prawdziwych systemów sterowania ruchem kolejowym.

Pulpit kostkowy, zarządzający miniaturową stacją Złotniki
Pulpit kostkowy, zarządzający miniaturową stacją Złotniki

– Stworzyliśmy na tej makiecie trzy różne stacje, obsługiwane przez cztery różne systemy sterowania ruchem pociągów – tłumaczy Paweł Tarkowski. – Pierwszą z nich, stacją Złotniki, zarządza się przy pomocy pulpitu kostkowego, czyli urządzeń elektrycznych przekaźnikowych. Druga to stacja sterowana komputerowo. Nazwaliśmy ją Opalenica, bo to właśnie w podpoznańskiej Opalenicy pojawił się pierwszy w regionie komputerowy system sterowania ruchem. Trzecia stacja to Porażyn, najmniejsza na makiecie, ale zarządzana przy pomocy zdecydowanie największych urządzeń – Tarkowski pokazuje ręką na stojące w kącie pokoju ogromne metalowe wajchy, przywiezione tu kiedyś z demontowanej pod Poznaniem starej nastawni kolejowej.

Karol Selerski przyznaje, że prace nad odnową makiety trwają już od czterech lat: – Przychodzimy tutaj co najmniej raz w tygodniu, często także w wakacje, gdy szkoła jest zamknięta. Pracy jest mnóstwo, ale kiedyś będziemy prowadzić pociągi na makiecie jak prawdziwi dyżurni ruchu. Odtworzymy tutaj historię kolei – zapowiada.

Przy pracy nad makietą. W tle widoczne oryginalne urządzenia sterowania ruchem
Przy pracy nad makietą. W tle widoczne oryginalne urządzenia sterowania ruchem

Mężczyźni przyznają, że w ich miniaturowym świecie pojawiają się także rozwiązania niewystępujące w rzeczywistości na sieci PKP. – Miejsca jest mało, a chcemy tu odtworzyć różne typy urządzeń, dlatego łączymy je tak, jak się nawet w rzeczywistości nie robiło. Na przykład połączenie urządzeń suwakowych z mechanicznymi to jest coś, co było teoretycznie opisane w podręcznikach, ale w praktyce nie stosowało się takiego rozwiązania w ramach jednej stacji. My chcemy, żeby było różnorodnie – podkreśla Paweł Tarkowski.

Trzeci z modelarzy, Łukasz, jako jedyny łączy hobby z pracą zawodową. Pracuje w PKP PLK, spółce odpowiedzialnej za utrzymanie sieci kolejowej na terenie Polski. – Jestem absolwentem tutejszego Technikum Komunikacji. Ostatni rocznik klasy o profilu automatyki sterowania ruchem. Wykorzystuję więc to, czego nauczyłem się w szkole, i co jest mi potrzebne podczas pracy – mówi.

Łukasz, Paweł i Karol. Trzech modelarzy - pasjonatów sterowania ruchem pociągów
Łukasz, Paweł i Karol. Trzech modelarzy – pasjonatów sterowania ruchem pociągów

Dawniej nie było tak prosto

Dwa piętra niżej przy „uczniowskiej” makiecie pracują Bartek, Szymon i Krystian. Dla Bartka i Szymona to pierwszy rok w szkole komunikacji. Krystian jest starszy, przychodzi tutaj od pięciu lat, czasami nawet codziennie. Świat niewielkich pociągów pochłonął go całkowicie, bo zawsze jest tu coś do roboty: – Obecnie zmieniamy system sterowania z analogowego na cyfrowy. Zajmujemy się bardziej technicznymi sprawami, choć wykończeniówka też zajmuje nam sporo czasu. Cały czas modyfikujemy makietę – opowiada chłopak, przyznając, że „uczniowska” miniatura jest prawdopodobnie starsza od niego samego.

Nad chłopakami czuwają starsi modelarze. Po salach z makietami przechadza się między innymi Marek Malczewski, który, choć zarzeka się, że bardziej interesuje go prawdziwa kolej, jest prawdziwą kopalnią wiedzy o modelarstwie. – Widzisz różnicę w długości? – mężczyzna przystawia do siebie dwa miniaturowe wagony klasy drugiej. – To ten sam rodzaj wagonu, ale jeden jest znacznie skrócony. W dawnych latach makiety powstawały na stołach w prywatnych mieszkaniach, a mieszkania za czasów PRLu nie grzeszyły wielkością. Dlatego producenci modeli celowo skracali wagony. Każdy centymetr miał znaczenie, kiedy zestawiało się skład z lokomotywy i kilku wagonów – wyjaśnia wiceprezes Klubu Modelarzy Kolejowych.

Uczniowska makieta to taborowy chaos, ale przecież chodzi w tym wszystkim przede wszystkim o dobrą zabawę!
Uczniowska makieta to taborowy chaos, ale przecież chodzi w tym wszystkim przede wszystkim o dobrą zabawę!
Tory odstawcze na uczniowskiej makiecie
Tory odstawcze na uczniowskiej makiecie

To w tamtych czasach powstawały dwie najbardziej szczegółowe makiety w klubie: stacja Międzychód oraz przystanek osobowy Międzychód Letnisko. Nie zawsze było prosto i tanio. – Jak pojawiły się na rynku diody świecące, a było to jakoś w drugiej połowie lat 70-tych, to jedna dioda kosztowała 60 zł, przy średnich zarobkach rzędu 2500-3000 złotych. Oczywiście z nieporównywalną do dzisiejszej jasnością, jakością i żywotnością – wspomina Marek Malczewski.

Jeszcze trudniej było zdobyć lokomotywy: – Początkowo brało się je od firm wschodnioniemieckich, które produkowały modele taboru spotykanego na sieci kolei NRD. Dostępny był na przykład tak zwany Gagarin, lokomotywa znana w PKP jako ST44. Ten sam model jeździł po niemieckich torach, ale znacznie różnił się detalami. Był wiśniowy, miał małe reflektory, brakowało mu wielu niuansów, na przykład anteny radiotelefonu. Wtedy brało się taki model i go przerabiało, żeby wyglądał jak to, co jeździ w Polsce – opowiada mężczyzna.

Niewiarygodna dbałość o detale - nastawnia stacji Międzychód jest urządzona nawet w środku
Niewiarygodna dbałość o detale – nastawnia stacji Międzychód jest urządzona nawet w środku
A przed jednym z okolicznych budynków odpoczywają panowie na emeryturze
A przed jednym z okolicznych budynków odpoczywają panowie na emeryturze

Z wycieczką do świata miniatur

Kto za to wszystko płaci? – Sami finansujemy działalność klubu – przyznają modelarze. Prócz składek członkowskich, w pewnej części koszty działalności pokrywają też coroczne wpływy z biletów. Bo dla poznańskich modelarzy najważniejszym okresem w roku są okolice 25 listopada, czyli tak zwane “Katarzynki” – dzień patronki kolejarzy, świętej Katarzyny Aleksandryjskiej. Wówczas podziemia szkoły otwierają się na zwiedzających, chętnych zatracić się w miniaturowym świecie kolei z różnych epok. W zeszłym roku bilet rodzinny (ważny dla dwóch osób dorosłych i dwójki dzieci) kosztował 20 złotych. Jak przyznają przedstawiciele klubu, to właśnie rodziny z dziećmi stanowią największy odsetek odwiedzających.

Fakt, że klub istnieje od trzydziestu pięciu lat, także nie pozostaje bez znaczenia. W przepastnych piwnicach szkoły znaleźć można tysiące kabli, materiałów elektronicznych i wszelakich drobiazgów niezbędnych do wykończenia makiet. Największą trudność stanowi dziś zdobycie części do urządzeń, których już nikt nie wykorzystuje na kolei.

– Kolej szybko się zmienia – tłumaczy Łukasz. – Kiedyś sterowanie stacją odbywało się najczęściej z dwóch nastawni. Jedna nastawnia wydawała polecenia, a druga je wykonywała. Zarządzanie ruchem pociągów opierało się na współpracy i uważnej obserwacji. Później pojawiły się urządzenia elektryczne, które pozwalały zarządzać całą stacją z jednego miejsca. A teraz? Dzięki komputerowym systemom sterowania można z jednego miejsca zarządzać połową Polski – podsumowuje modelarz.

Dlatego mrówcza praca przy restauracji urządzeń sterowniczych ma też wymiar muzealniczy. Makieta, na której jeszcze niedawno uczyli się młodzi dyżurni ruchu, już za parę lat pozostanie jedynie furtką do pięknej historii prawdziwej kolei.

Wierne odtworzenie takiej bramki semaforowej to nawet kilka tygodni uważnej pracy
Wierne odtworzenie takiej bramki semaforowej to nawet kilka tygodni uważnej pracy
W odtworzeniu urządzeń stacyjnych modelarzom pomagają skomplikowane schematy
W odtworzeniu urządzeń stacyjnych modelarzom pomagają skomplikowane schematy
Zaplecze makiety znajduje się pod spodem - to prawdziwa plątanina kabli
Zaplecze makiety znajduje się pod spodem – to prawdziwa plątanina kabli
Piotr Karwatka, opiekun makiety stacji Międzychód, pozuje do zdjęcia z podniesionym fragmentem dioramy. To czas na wykonanie prac pod spodem stołu!
Piotr Karwatka, opiekun makiety stacji Międzychód, pozuje do zdjęcia z podniesionym fragmentem dioramy. To czas na wykonanie prac pod spodem stołu!

To początek wakacyjnej “galerii ludzi pozytywnie zakręconych”. Wkrótce na Stacji Filipa pojawi się więcej artykułów o ciekawych ludziach i ich wyjątkowych pasjach.


Jeżeli zainteresował Cię ten materiał, wesprzyj mnie na Patronite. Blog utrzymuje się bez reklam ani materiałów sponsorowanych, a pracy nad tym wszystkim jest… niemało ;)


Zobacz też:

O psie, który jest koleją
Pociągiem z miasteczka Bełz
Hanoi: pociąg na podwórku!
Człowiek, który oswoił tramwaje. Rozmowa z Tomaszem Gieżyńskim
Fanpage Stacji Filipa na Facebooku

2 komentarzy

  1. Bardzo fajny artykuł. Kto wie, może kiedyś uda mi się obejrzeć makietę na żywo.

  2. Christian says: Odpowiedz

    Jak czas i zdrowie pozwolą to przyjadę na Katarzynki. Kolejowe eldorado po prostu. Pozdrawiam serdecznie z miasta Marki pod Warszawą…

Dodaj komentarz