Rosjanie, którzy kochają Polskę. Wzruszające spotkanie 9 tys. km od domu

Jakie to uczucie móc porozmawiać po polsku 9 tysięcy kilometrów od domu? W najdalszej części Rosji Julia i Jewgienij przyjęli mnie jak króla, bo – choć posiadają rosyjskie paszporty – czują się głęboko związani z Polską.

Położony na wyspie Kunaszyr Jużno-Kurylsk to jedna z ostatnich miejscowości w Rosji. Dalej rozciąga się tylko ocean. Gdzieś tam, po wielu tysiącach kilometrów, z wody wyrasta amerykański brzeg.

Jeśli popatrzeć w drugą stronę, na zachód, zobaczy się wulkany Japonii. Sam Jużno-Kurylsk nosił kiedyś japońską nazwę Furumakappu. Po II wojnie światowej stał się najbliższą Japonii rosyjską miejscowością i jednym z powodów, dla których do dziś oba kraje nie podpisały porozumienia pokojowego.

Zdecydowanie, można tutaj doznać geograficznego oszołomienia. Wszystko to, co zazwyczaj przyjęliśmy uważać za położone na wschodzie, od Jużno-Kurylska leży na zachód. Nawet dla samych Rosjan nazwa “Wyspy Kurylskie” oznacza to, co położone na samym skraju, dalekie i nieosiągalne. Do dziś głównym sposobem dostania się tutaj jest płynący kilka dni statek. Spod miasteczka latają co prawda niewielkie samoloty, ale ich ceny pozostają zaporowe, a lotniczego zadania nie ułatwia często unosząca się nad wyspą gęsta mgła.

Wyspa Kunaszyr wynurza się zza mgieł i chmur. Przybyłych wita przylądek Łowcowa wraz z opuszczoną latarnią morską. W tle wznosi się wulkan Ruruj
Wyspa Kunaszyr wynurza się zza mgieł i chmur. Przybyłych wita przylądek Łowcowa wraz z opuszczoną latarnią morską. W tle wznosi się wulkan Ruruj

Tak, to jeden z tych “końców świata”, które tak kocham odwiedzać. Jaka jest jednak szansa, że w sześciotysięcznym miasteczku na niemal niezamieszkałej wyspie spotka się człowieka, który mówi po polsku, posiada polskie korzenie, a nawet… studiował w tym samym mieście?

– Mieszkałem w akademiku Jowita – mówi Jewgienij, przegryzając krewetkę. – Taki wysoki blok. Obok było duże skrzyżowanie, nazywało się chyba Kaponiera…

Zacznijmy jednak od początku.

Jużno-Kurylsk. Kilkadziesiąt kilometrów za miasteczkiem wyrasta czynny wulkan Tiatia
Jużno-Kurylsk. Kilkadziesiąt kilometrów za miasteczkiem wyrasta czynny wulkan Tiatia

***

Do Jużno-Kurylska przypływam po trzech dobach spędzonych na statku. Igor Farchutdinow (prom nazwano imieniem byłego gubernatora obwodu sachalińskiego) na wyspę Kunaszyr miał przypłynąć w czwartek wieczorem, jednak z powodu sztormu i gęstej mgły przybywa dopiero w piątek rano. Opóźnienie jest mi bardzo na rękę, bo oznacza dodatkową noc spędzoną na pokładzie promu w cenie biletu. Morze łagodnie faluje, pomagając zapaść w spokojny sen.

Dodatkowa noc na statku cieszy mnie zwłaszcza z powodów ekonomicznych. Jak przystało na oddaloną od cywilizacji miejscowość, ceny w Jużno-Kurylsku są niebagatelne. Nie wiem dokładnie, za ile uda mi się znaleźć nocleg (portale rezerwacyjne nie dotarły do tej pory na Wyspy Kurylskie), ale obawiam się, że każda noc solidnie wyczyści mi portfel.

Poza tym w zasadzie nie mam tu nic do roboty. Bez konkretnych planów, zorganizowanej ekipy, ustalonego środka transportu i grubego portfela trudno wydostać się z miasteczka. Wyspy Kurylskie to dziewiczy ekosystem, w którego lasach grasują niedźwiedzie. Jakby tego było mało, niemal cała okolica objęta jest reżimem strefy przygranicznej – specjalnym statusem, w związku z którym przyjezdni (nawet Rosjanie) muszą ubiegać się o przepustkę ze służb specjalnych.

Nie mam więc szczególnych planów na Jużno-Kurylsk. Po prostu chciałem się tu dostać. Temat Wysp Kurylskich fascynuje mnie od bardzo dawna, a celem samym w sobie jest dopłynięcie tutaj – stanięcie na końcu kontynentu, dalej na wschód, niż Japonia. W najgorszym wypadku poczytam książkę nad oceanem.

W miasteczku nie ma żadnego punktu informacji turystycznej. Ktoś jednak poleca mi kontakt z przedstawicielami kurylskiego rezerwatu przyrody. Siedziba rezerwatu mieści się ponoć bardzo daleko, aż za miastem; jak mówi parę osób, konieczna będzie taksówka.

Nie daję wiary zapewnieniom o taksówce i ostatecznie po piętnastu minutach spaceru dochodzę do niewielkiego budynku na obrzeżach Jużno-Kurylska. Bez specjalnej nadziei przedstawiam się i zadaję to dziwne pytanie: – Będę tu przez dwa dni, dokąd mogę pójść?
– Skąd pan jest w ogóle? – dziwi się kobieta w średnim wieku.
– Z Polski.
– Z Polski?! Boże! Mój mąż jest Polakiem! [przechodząc na polski] Dzień dobry! Dzień dobry! [wracając do rosyjskiego] Boże! Herbatę zrobię! Zaraz wszystko ustalimy!

Jużno-Kurylsk. Osiedle, na którym mieszkają Julia i Jewgienij. Publikacja tego zdjęcia wywołała falę protestów ze strony Julii, która stwierdziła, że "na tej fotografii widać obrzydliwe stare domy, chociaż samo miasteczko jest obecnie bardzo ładne i odremontowane; budują się nowe domy i asfaltują drogi". Obiecałem zapisać te wątpliwości, a więcej zdjęć z Jużno-Kurylska pojawi się w najbliższym czasie na blogu
Jużno-Kurylsk. Osiedle, na którym mieszkają Julia i Jewgienij. Publikacja tego zdjęcia wywołała falę protestów ze strony Julii, która stwierdziła, że “na tej fotografii widać obrzydliwe stare domy, chociaż samo miasteczko jest obecnie bardzo ładne i odremontowane; budują się nowe domy i asfaltują drogi”. Obiecałem zapisać te wątpliwości, a więcej zdjęć z Jużno-Kurylska pojawi się w najbliższym czasie na blogu
Centrum Jużno-Kurylska
Centrum Jużno-Kurylska

***

Dwie godziny później siedzę w domu Julii i Jewgienija przy suto zastawionym stole. Jedzenie proste, ale jakże smaczne, zwłaszcza po kilku dniach paczkowanego jedzenia na statku. Gotowane ziemniaki. Krewetki. Śledź z cebulą.

Julii wszędzie jest pełno. Rozgadana, egzaltowana. Jewgienij – na odwrót. Siedzi, uśmiechając się nieśmiało i odpowiadając na zadane pytania.

– Ja po prostu zawsze marzyłam o Polaku! – woła Julia. – W dzieciństwie oglądałam taki serial: “Czetyrie tankista i sabaka”. Kojarzysz? Na pewno kojarzysz. Tam był taki Janek, blondyn. O matko, jak ja marzyłam o takim Janku! Z nazwiskiem kończącym się na -ski! Jak to pięknie brzmi, kiedy nazwisko kończy się na -ski!
– No i masz, teraz sama się tak nazywasz – dopowiada Jewgienij.
– Marzenia się spełniają! Mam swojego Janka!
– Przecież nie Janka!
– Ale urodzonego na dzień przed św. Janem, to prawie Janek – konkluduje Julia.

Julia i Jewgienij Kozłowscy
Julia i Jewgienij Kozłowscy

***

Jewgienij: – Moi rodzice rozmawiają w domu po białorusku. A babcia mówiła głównie po polsku, tatuś czasami też w dawnych latach. Ale głównie rozmawialiśmy ze sobą tak zwaną trasianką, czyli mieszanką rosyjskiego i białoruskiego.

W szkole uczyliśmy się po rosyjsku i białorusku. Młodym się wydaje, że w czasach Związku Radzieckiego wszystko było zunifikowane i zruszczone, ale my mieliśmy białoruskie szkoły. Od pierwszej klasy uczyliśmy się po białorusku, a od drugiej – po rosyjsku.

A ja, kiedy poszedłem do szkoły, dostałem od babci polski elementarz. Ala ma kota. Babcia często wyjeżdżała do Polski, bo jej bracia i siostra stryjeczna tam mieszkali. Wszyscy wyjechali do Polski po wojnie.

Mieliśmy w domu dużo książek po polsku. Babcia czytała też polskie gazety, do dziś pamiętam leżące na komodzie “Życie Warszawy”. Ja też je podczytywałem – może nie znałem do końca gramatyki, ale czytałem swobodnie.

Julię poznałem w 1986 roku, kiedy pojechałem na studia do Kirowa. To miasto w środkowej Rosji, blisko Uralu. Ale nawet tam miałem kontakt z polską kulturą. Pamiętam, że poszedłem pewnego razu do biblioteki rejonowej, a tam było mnóstwo polskich książek. Z 1903, 1895 roku… Wydane po polsku jeszcze przed rewolucją, przywożone przez zesłańców.

Żenia podczas pracy w kurylskim rezerwacie
Żenia podczas pracy w kurylskim rezerwacie

Julia: – Ja pochodzę ze środkowej Rosji, spod miasta Perm, a większość dzieciństwa spędziłam w Tadżykistanie. Ale od razu zapałałam miłością do Polski. Trochę czuję się Polką, chociaż jestem nią tylko po mężu, taka ze mnie super Polka! [śmieje się] Działałam wśród Polonii, byłam nawet w Petersburgu na zebraniu prezesów polskich kół.

Mamy dwie córki, młodsza od razu powiedziała “dajcie mi spokój, ja jestem Rosjanką”. Ale starsza wyszła za Polaka i tak mówi po polsku, że nie poznałbyś w niej Rosjanki. Pierwszy raz pojechała do Polski w wieku sześciu lat. Pamiętam to: uszy sterczą, oczy płoną. Wiele lat później opisała to na letniej szkole w Petersburgu. Wypracowanie nosiło tytuł “Moje pierwsze spotkanie z Polską” i opowiadało właśnie o tym wrażeniu z dziewięćdziesiątego czwartego.

Na studiach pracowałam i mieszkałam przez jakiś czas na Wyspie Beringa. Wiesz gdzie to jest? Między Kamczatką i Alaską. Kompletna dzicz. A potem pojechałam za Żenią, którego wysłali do pracy do Kaliningradu. Do dziś właśnie Kaliningrad uznaję za swój dom. I bardzo za nim tęsknię.

Póki mieszkaliśmy w Kaliningradzie, bywaliśmy w Polsce co roku, a nawet częściej; zdarzało się, że i 2-3 razy w roku. Żenia przez chwilę studiował w Poznaniu. Poza tym mamy daleką rodzinę w Wielbarku pod Olsztynem.

Teraz też bym chętnie pojechała, bo bardzo tęsknię za Polską… Tylko że stąd… Sam wiesz, jak to daleko. A teraz wyobraź sobie, że nie możemy dostać polskiej wizy w Kaliningradzie, tylko w Irkucku! Bo jesteśmy zameldowani tutaj, w Jużno-Kurylsku, a najbliższy konsulat jest właśnie w Irkucku. Tylko że to cztery tysiące kilometrów stąd i w zasadzie kompletnie nie po drodze. Samoloty nie latają nigdzie w pobliże Irkucka.

A, a, a! Jeszcze polską muzykę uwielbiam. Znasz Annę German? Taka polska piosenkarka, w Związku Radzieckim była bardzo znana. Na pewno kojarzysz “Tańczące Eurydyki”… [śpiewa]

To nie jest praca dla słabych dziewczyn!
To nie jest praca dla słabych dziewczyn!

***

Za oknem podnosi się mgła. Zajadając śledzia z cebulą i słuchając polskich piosenek sprzed dwóch pokoleń, niemal zapominam, że znajduję się 9 tysięcy kilometrów od domu, na skraju cywilizacji.

Ale to nie wszystkie zaskakujące spotkania, które mnie tu czekają. Dzień wcześniej na promie podszedł do mnie Denis, chłopak około trzydziestki. – Dzień dobry – powiedział po polsku. – Skąd jesteś? Bo mówią, że z Polski. Ja kiedyś mieszkałem w Polsce przez chwilę. Studiowałem w Poznaniu. – W dłuższej rozmowie z Denisem przeszkodził brak czasu i choroba morska, skutecznie utrudniająca sprawną konwersację.

A w domu przyjaźni rosyjsko-japońskiej spotykam rodzinę Ukraińców z Wołynia. Mieszkają na Kurylach od siedmiu lat. Rodzinne miasto: Równe.

Mój dziadek pochodzi z Równego – mówię.

Ukrainiec Taras wręcza mi dwie puszki japońskiej słodzonej kawy. Wnętrza domu przyjaźni rosyjsko-japońskiej wypełniają się przyjaźnią polsko-ukraińską.


Blog utrzymuje się bez reklam i artykułów sponsorowanych. Posiadam za to konto na Patronite. Uważam, że to uczciwa forma wsparcia twórców, których treści lubimy :)


Zobacz też: 

Uchodźcy. Ci ze wschodu
Sachalin. Naftowe kontrasty Rosji
Rzeką z jesieni do lata. O podróży potężnym Obem
Donbaska międzynarodówka
Polsko-radziecki dziki zachód
Fanpage Stacji Filipa na Facebooku

Dodaj komentarz