Widać ją z odległości kilku kilometrów. Niczym cielsko wyrzuconego na brzeg potwora morskiego, leży bez ruchu, lekko przechylona na lewy bok. Jeśli spytać kogoś z miejscowych, co to za wrak leży koło ich wioski, wzruszą tylko ramionami, powiedzą “to przecież »Askania«” i wrócą do swoich zajęć.
“Askania”. Morski trawler chłodniczy, typ Ałtaj. Wyprodukowany w listopadzie 1969 roku w stoczni “Ocean” w Ukraińskiej Socjalistycznej Republice Radzieckiej. Od września 1993 roku leży na boku u wybrzeży wyspy Sachalin. I wrosła już chyba na dobre w miejscowy krajobraz.



– Ten statek? Wyrzuciło go na brzeg w nocy i utknął – mówi jedna kobieta (na oko 45 lat).
– Ja nie wiem, chyba go porzucili po upadku Sojuza – mówi druga (na oko 60 lat).
– Sztorm go rozwalił i tak sobie stoi – wzrusza ramionami młody chłopak (przed dwudziestką).
Jak było naprawdę? Udało mi się dotrzeć do świadka wydarzeń z września 1993 roku.
Opowieść lekarza pokładowego
Nazywam się Andriej Suchanow, rocznik 1964. Z wykształcenia jestem lekarzem, ukończyłem Doniecki Uniwersytet Medyczny w 1987 roku.
W Związku Radzieckim po zakończeniu studiów należało przepracować trzy lata w miejscu, do którego posyłało państwo. Uważano, że to swego rodzaju odpracowanie darmowego wykształcenia. Był to raczej niechciany etap w życiu młodego człowieka, ale rzeczywistość nie była taka zła. Na przykład mnie, po zakończeniu uniwersytetu, wysłali do jednego z rejonowych szpitali obwodu sumskiego w Ukraińskiej SRR. Ale w tym samym 1987 roku, w czerwcu, urodził mi się syn, więc, żeby nie rozłączać mnie z rodziną, zmienili mi przydział na Donieck, gdzie urodziłem się i wychowałem.
A kiedy doczekałem się końca tego obowiązkowego trzyletniego przydziału, udało mi się zdobyć pracę na wyspie Sachalin, gdzie miałem pracować jako lekarz na statku. Współpracownicy ze szpitala żałowali, że wyjeżdżam, bo uznawali mnie za specjalistę z perspektywami. Ale ja byłem zachwycony: romantyzm wiecznej podróży!
I tak trafiłem na “Askanię”. Pracowałem na jej pokładzie od grudnia 1992 roku. Udało mi się dopłynąć między innymi do Korei Południowej, bo w kwietniu/maju 1993 roku zdawaliśmy ładunek w porcie Pusan.



Niestety pod koniec lata zaczęliśmy mieć problemy z silnikiem. Podjęto decyzję, że statek powinien zawinąć do portu i przejść remont. Dlatego zamiast na łowiska w okolicy wysp Kurylskich popłynęliśmy na Sachalin, do macierzystego Kołchozu Rybnego im. Lenina. Statek unieruchomiony, za chwilę rozpoczyna się remont, a jeszcze akurat przyszła sobota… Dwie trzecie załogi zeszło na brzeg i rozjechało się do domów.
Ja też właściwie miałem już wolne. Podczas remontu i postoju na redzie lekarz pokładowy nie jest potrzebny – wszystkie choroby i problemy zdrowotne rozwiązuje się na brzegu. Zostałem na statku tylko po to, żeby przenocować. Zgodnie z planem, następnego dnia powinienem wylecieć do domu, na Ukrainę. Oddałem nawet swoją kamizelkę ratunkową.



Dzień był spokojny, ale pod wieczór otrzymaliśmy ostrzeżenie o zbliżającym się sztormie. Meteorolodzy przewidywali prędkość wiatru dochodzącą do 15 metrów na sekundę. Na redzie nieopodal stały jeszcze trzy statki – załogi dwóch z nich podjęły decyzję o odejściu z portu i schowaniu się w zaciszu wyspy Moneron. Jednak u nas, jak już wspomniałem, silnik wymagał remontu…
Krótko mówiąc – meteorolodzy się trochę pomylili. Około pierwszej w nocy porywy wiatru osiągały już 25 metrów na sekundę. Statek położył się burtą na wodzie i tylko naciągnięty łańuch kotwiczny nie pozwalał “Askanii” przewalić się całkowicie. Spróbowaliśmy włączyć awaryjny silnik, żeby ustawić się nosem w kierunku fal, ale usłyszeliśmy huk, wyłączyła się cała elektryka i wszystko ucichło. Tylko wiatr wiał coraz silniej i głośniej…
Nagle słyszę krzyk: “doktora na mostek!” Biegnę więc do sterówki. W zupełnej ciemności, po omacku. Prawie rok, który spędziłem na statku, pozwolił mi znaleźć drogę nawet w całkowitej ciemności. Dobiegam, okazuje się, że kapitan rozbił głowę, uderzywszy się o ostry skraj radaru. Tylko go opatrzyłem, a znowu krzyczą “doktora na najniższy pokład!” Biegnę, samemu kilka razy prawie rozbijając głowę po ciemku. Schody na statku bywają niebezpieczne i przy świetle, a tu nie dość, że nic nie widać, to jeszcze wszystko huśta się jak na kolejce górskiej…
Przybiegam. Co się stało? Nasza babcia kucharka (64 lata wydawały mi się wtedy babcinym wiekiem, a teraz mnie samemu zostało do nich tylko 8 lat) zamknęła się w swojej kajucie i zanosi modły. A procedury były jasne – podczas zagrożenia trzeba sprawdzić, czy cała załoga założyła kamizelki ratunkowe i jest gotowa do ewakuacji. A kto ma przekonywać babcię, żeby otworzyła drzwi, przestała się modlić, założyła kamizelkę i wyszła na korytarz? Oczywiście, że doktor, któż by inny.
Biegam więc tu i tam, a w tym czasie słyszę silny huk. Uderzenie w dno. Jeszcze jedno, i jeszcze. W końcu zaczęliśmy szurać po dnie. Kamień z serca – chyba się nie przewrócimy do reszty. Osiedliśmy na kamieniach.
A załoga siedzi na korytarzach wzdłuż ścian, gotowi, w razie czego, wyskakiwać na pokład. Przebiegam w tej ciemności i nagle słyszę: bul, bul, bul… Coś się leje. Zaraz głos: “doktor, to ty? Trzymaj!” I wstawiają mi szklankę w rękę. Kiedy załoga zrozumiała, że osiedliśmy na kamieniach, zaczęła sięgać po zapasy butelek i jeszcze w ciemności świętować swoje cudowne ocalenie…

Jakoś dożyliśmy do rana. Kiedy wszystko ucichło, przyleciał do nas helikopter. Interesowali się, czy wszyscy żywi, czy czegoś nam nie potrzeba. Dowiedzieliśmy się też, że niedaleko na brzeg wyrzuciło także ten drugi statek, który pozostał na redzie i nie odpłynął schować się w pobliżu wyspy Moneron.
Później przypłynął po nas holownik, żeby zabrać ludzi i wszystko, co w miarę cenne. Statek opłynęli nurkowie – okazało się, że jego dno jest całe rozryte i nie ma sensu podnosić trawlera.

I to cała historia. Tak się złożyło, że opisuję ci to wszystko akurat w rocznicę zatonięcia “Askanii”. Wszystko to wydarzyło się dokładnie 27 lat temu, w noc z 18 na 19 września 1993 roku. I jeszcze jeden ciekawy zbieg okoliczności – wtedy, pamiętnego września, miałem dokładnie tyle lat, ile ty teraz.

Podnieście wrak
Mija więc 27 lat, a wrak “Askanii” wciąż stoi.
Dlaczego nikt go nie podniósł? Jak wynika z akt chołmskiego sądu rejonowego, sachaliński prokurator transportowy zwrócił się w 2009 roku z żądaniem podniesienia wraku. Miałby się tym zająć dotychczasowy właściciel statku, czyli Kołchoz Rybny im. Lenina. – Przebywanie w wodzie wraku “Askanii” prowadzi do zanieczyszczenia wód przybrzeżnych oraz znacznego spadku ekologicznych wartości środowiska naturalnego, czym naruszane są prawa społeczeństwa do przebywania w sprzyjającym mu naturalnym środowisku; zapisy takie zawiera Konstytucja Federacji Rosyjskiej oraz prawo federalne “O ochronie środowiska naturalnego”. W związku ze znajdowaniem się w wodzie zatopionego statku, do środowiska morskiego trafiają szkodliwe środki, mogące stwarzać zagrożenie dla zdrowia ludzi oraz negatywnie wpływające na zasoby przyrodnicze, morską florę i faunę – uzasadniał prokurator.
Przedstawicielka kołchozu odpowiedziała, że nie informując w 1993 roku organów państwowych o zatonięciu statku, przedsiębiorstwo straciło do niego wszelkie prawa. Zgodnie z kodeksem marynarki handlowej ZSRR, właściciel statku, który zatonął, powinien poinformować najbliższy radziecki port o zamiarze podniesienia jednostki z dna. Port ustanawia wówczas dokładny harmonogram prac i nadzoruje całą operację. Jeśli jednak właściciel zaniedba tego obowiązku, traci wszelkie prawa do majątku (statku). To właśnie stało się z “Askanią”.
Innymi słowy – statek zatonął, a właściciel najprawdopodobniej wykorzystał lukę w prawie i zamieszanie pierwszych lat istnienia niepodległej Rosji, aby nie musieć ponosić odpowiedzialności. Po upływie roku “Askania” przeszła na własność państwa, które do dzisiaj nie podejmuje tematu.
Sąd przyznał rację przedstawicielce kołchozu i oddalił żądanie prokuratora transportowego.
Skrzypienie kilkuset ton żelastwa nadal usypia miejscowe dzieci do snu.



Zainteresował Cię ten materiał? Rozważ wsparcie mnie na Patronite. To dzięki Patronom takie teksty mają szansę powstawać.
A może zainteresuje Cię autorski Kalendarz Tramwajowy na 2021 rok? Właśnie go wydaję :)
Zobacz też:





Dobra historia, dzięki.
Wpadłem tu z mirko i zostawiam dobre słowo.
( ͡~ ͜ʖ ͡°)