Jest wpół do szóstej rano, słońce jeszcze nie wzeszło. Idę przez budzące się do życia Hanoi – hałaśliwe, pełne wszędobylskich skuterów ośmiomilionowe miasto.
Moim celem jest arcydzieło inżynierii kolejowej przełomu wieków – niemal dwukilometrowy żelazny most Long Biên, wybudowany w latach 1899-1902 według projektu paryskiego biura architektonicznego Daydé & Pillé. W wielu artykułach można się natknąć na informację, jakoby twórcą mostu miał być sam Gustave Eiffel – to nieprawda, ale ta obiegowa plotka potwierdza tylko wrażenie, jakie most robi na odwiedzających. Nic zresztą dziwnego, że ta masywna żelazna konstrukcja kojarzy się wielu osobom z paryską wieżą Eiffla.

Tymczasem dla Wietnamczyków to symbol wojennego bohaterstwa. Kiedy Amerykanie postanowili spalić za sobą mosty i ciężko bombardowali przeprawę, niejeden wietnamski żołnierz przypłacił życiem obronę mostu Long Biên.
Skupmy się jednak na porannych wrażeniach. Zarówno widoki na samą budowlę, jak i pejzaże rozciągające się z mostu, należą do tych niezapomnianych. Żelazne przęsła prowadzą drogę i tor kolejowy nad wodami szerokiej Czerwonej Rzeki, jej odnogą, nad rosnącymi na wyspach lasami bananowców, a także nad targiem, który już od wczesnych godzin porannych tętni życiem.

Okolice targów w żadnym egzotycznym państwie nie należą do najbezpieczniejszych, więc trochę się boję, idąc samotnie w ciemności ponad straganami. Ale Wietnamczycy nie wydają się mieć złych zamiarów – niektórzy się uśmiechają i machają, a zdecydowana większość w ogóle mnie nie zauważa, w skupieniu prowadząc swoje rowery i skutery, załadowane pękami zielonych warzyw lub egzotycznymi owocami. Im bardziej rozjaśnia się niebo, tym większe korki tworzą się na dwóch wąskich pasach ruchu, położonych po obu stronach toru kolejowego.
Choć most Long Biên to jedna z zaledwie sześciu przepraw przez rzekę w tym olbrzymim mieście, nie wjedzie tu żaden samochód. Środek zarezerwowano dla pociągów – przejeżdżają tędy składy pasażerskie do Ha Long, Hajfong, Lao Cai, Quan Trieu oraz w stronę chińskiej granicy. Na bocznych jezdniach mostu pojawiają się wyłącznie rowery, skutery oraz piesi. W wietnamskich warunkach samochód może być uważany za nieporęczny i mało praktyczny środek transportu – w zasadzie wszędzie łatwiej dojechać skuterem.





O szóstej przejeżdża pierwszy pociąg. Prowadzi go lokomotywa serii D12E, produkowana przez ČKD Praha. Czterdzieści takich maszyn trafiło do Wietnamu z bratniej socjalistycznej Czechosłowacji w latach 1986-1991. Dzisiaj są widywane głównie na północy kraju. Sieć kolejowa Wietnamu przypomina bowiem drzewo – z południa na północ biegnie praktycznie jedna linia, z bardzo nielicznymi i krótkimi odnogami. Dopiero za Hanoi rozszerza się w kilka promieniście położonych linii, na których królują właśnie D12E (tymczasem ani razu nie widziałem czeskiej lokomotywy na głównej magistrali z Hanoi do Sajgonu).

Następny skład pojawia się o 6:25. Kolejny – o 6:46. Wietnamskie słońce uparcie nie chce wyjrzeć zza grubej warstwy smogu i chmur. Zdjęcia wychodzą zdecydowanie za ciemne lub poruszone, a przecież pozostał już tylko jeden poranny pociąg – planowo powinien wjechać na most o 7:15.
Na szczęście do trzech razy sztuka! Gdy pociąg wjeżdża na most, cała budowla zaczyna się trząść. Skład huczy, skutery trąbią, a zdziwieni Wietnamczycy obserwują postać, z aparatem w dłoni stojącą okrakiem nad barierką. W dole huczy rzeka, wokół pachnie bananami. Maszyniści machają. Hello, Vietnam!





Blog utrzymuje się bez reklam i artykułów sponsorowanych. Posiadam za to konto na Patronite. Uważam, że to uczciwa forma wsparcia twórców, których treści lubimy :)
Na chwilę publikacji artykułu zostało jeszcze dziesięć sztuk Kalendarza Kolejowego 2020. Kto pierwszy, ten lepszy! Zamówić można tutaj.
Zobacz też:






Musimy koniecznie odwiedzić Wietnam!!!