Eksploracje salonowe

Kamienica przy ulicy D. wcale nie wyglądała na opuszczoną. Owszem, tynk i położona na nim brązowa farba nie były pierwszej świeżości, ale przecież to stare miasto, samo centrum jednej z większych miejscowości centralnej Polski, nie żadne grodzone osiedle wybudowane dwa lata wcześniej na modnych obrzeżach. Takie budynki żyją prawdziwym życiem, łącząc w sobie zarówno siedliska patologicznych rodzin staromiejskich pijaczków, jak i nowoczesne mieszkania młodych artystów, którzy swoje miejsce widzą właśnie w lekko podniszczonych kamienicach na starówce.

Tymczasem kamienica przy D. już nie żyła, a o jej śmierci świadczył co najwyżej brak firanek na wyższych piętrach.

Wchodzimy od podwórza, z ciekawości. Przekonani, że brak firanek i kwiatów na balkonach bierze się co najwyżej z trwającego właśnie remontu, niepewnie posuwamy się naprzód. Jest październik 2015 roku, a na wszystkich drzwiach mieszkań widnieją napisy “K+M+B 2015”.

Decydujemy się na wejście. Niepewnie otwieramy masywne drewniane drzwi do jednego z lokali, krok za krokiem wchodzimy w głąb pustego mieszkania. Pustego! Nie ma w nim mebli, kurtek, butów… Panuje złowieszcza cisza.

I nagle – trzask, huk, czyjeś głosy. Serce podchodzi do gardła, wzrok szuka drogi ucieczki. Wybiegamy na klatkę schodową, nasłuchujemy. Po chwili już wiadomo – alarm odwołany, to tylko nagły powiew wiatru i grupa młodzieży przechodząca ulicą.

Wracamy do mieszkań. W jednym z nich znajdujemy dwie oprawione fotografie sprzed lat. Pierwsza przedstawia parę nowożeńców; jest nieznacznie zabarwiona, prawdopodobnie pochodzi z przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Drugie zdjęcie to czarno-biały portret rodzinny – rodzice z dwiema córkami i synem. Twarze postaci są dziwne, lekko zniekształcone, jakby portrecista niezbyt umiejętnie ingerował w wygląd fotografowanej grupy. Jedynie tło, podkolorowane w odcieniach delikatnej niebieskości, wymyka się estetyce monochromu. Ta fotografia prawdopodobnie została zrobiona wkrótce po wojnie.

Poza tym – pusto. W opróżnionej kuchni na drugim piętrze wisi święty obrazek z papieżem Polakiem. Pozostały zamurowane wanny i resztki baterii łazienkowych. A salon jednego z mieszkań pełen jest odłamków szkła, jakby ktoś z całej siły cisnął niechcianym już żyrandolem o ziemię. Jakby w pokoju rozegrała się walka – w kilku miejscach dostrzegamy szkło wbite z impetem w obitą boazerią ścianę.

Na otwartych drzwiach do mieszkania rzuca się w oczy napis "K+M+B 2015"
Na otwartych drzwiach do mieszkania rzuca się w oczy napis “K+M+B 2015”

Tylko nagłe powiewy wiatru przerywają panującą w kamienicy ciszę, a jednak odczuwamy nieokreślony przejmujący strach. Co innego eksplorować fabrykę, stary fort, bunkier, czy kopalnię, a co innego chodzić po mieszkaniach, które jeszcze niedawno były pełne życia. Atmosfera jest duszna, tym bardziej, że nagły exodus mieszkańców wiążę z nie do końca czystymi interesami, lub wręcz z działalnością osławionych “czyścicieli kamienic”.

Ta wanna została w łazience tylko dlatego, że nie da się jej łatwo wymontować
Ta wanna została w łazience tylko dlatego, że nie da się jej łatwo wymontować

Po wyjściu zagaduję na ulicy miejscową emerytkę. Wiadomo, że starsze panie są najlepszym źródłem lokalnych informacji.

– To smutna historia – mówi babcia, potwierdzając moje przypuszczenia. – Chyba jakoś miesiąc temu wszystkich stąd wywalili. I wie pan, podobno dostali tylko miesiąc wypowiedzenia. Całe życie mieszkać w domu, a na końcu dostać miesiąc na jego opuszczenie…

***

Inne miasto, inny region. Przy ulicy K. stoi niepozorny niski domek. Widać, że od lat nikt w nim nie mieszka – drzwi są otwarte na oścież, okna straszą powybijanymi szybami, w rynnach rośnie trawa, a chwasty i krzaki rozpleniły się na cały ogród. Podejrzewam, że obiekt jest dawno splądrowany i nic ciekawego w nim nie znajdziemy. Tym niemniej – trzeba spróbować.

Pomimo otwartych drzwi, wejście nie należy do najłatwiejszych. Ruch na ulicy K. nie ustaje ani na chwilę. Dom to ruina, ale i tak lepiej nie zwracać na siebie uwagi sąsiadów. Chwilkę kręcimy się po okolicy, po czym decydujemy się na przekroczenie progu. Na szczęście drzwi można zamknąć od środka na łańcuch, co uchroni nas przed niechcianymi gośćmi.

Półmrok. W domu panuje bałagan i totalny chaos… ale od podłogi aż po dach piętrzą się przedmioty codziennego użytku. Szafa pełna jest wiszących garsonek i garniturów. Na kredensie, pełnym szklanek i słoików, stoi wyblakłe zdjęcie kobiety. Są też listy – drugi Filip bierze jeden z nich i zaczyna czytać: “droga mamo, byłam dzisiaj u fryzjera, czekałam w kolejce aż dwadzieścia minut, ale mam teraz śliczną nową fryzurę…”

Wezwanie sądowe z roku 1993
Wezwanie sądowe z roku 1993

Z zamyślenia i nastroju refleksji wyrywa nas nagły hałas. Ktoś wali do drzwi, parę męskich głosów miota pod naszym adresem groźby i przekleństwa. Wpadliśmy! Drogi ucieczki nie ma – jeśli spróbowalibyśmy uciekać przez ogród, złapaliby nas w ciemnym zaułku bujnej roślinności. Trzeba się poddać. Otwieram drzwi i od razu mierzę się z czterdziestoletnim facetem, wpychającym mnie do środka, kopiącym w kolana i okładającym metrowej długości kijem. “Nie chcemy tu żadnych urban explocośtam!” – krzyczy drugi mężczyzna, atakujący w tym czasie drugiego Filipa.

Krótka szarpanina kończy się interwencją policji. Okazuje się, że zostaliśmy zaatakowani przez brata i syna zmarłej przed laty właścicielki domu. Agresorzy nie wierzą, że weszliśmy przez otwarte na oścież drzwi – oskarżają nas o ich wyłamanie, wtargnięcie i próbę obrabowania domu. Pokazuję zdjęcia, tłumaczę, że to tylko dokumentacja, że niczego nie zabieramy, niczego nie niszczymy. Oskarżają nas o brak szacunku do własności prywatnej, nie dostrzegając najwyraźniej sarkazmu tej sytuacji – siostra/ciotka zmarła dwadzieścia lat temu, a jej majątek wciąż wala się po opustoszałym, zawilgoconym i otwartym na oścież domu. “Kto tu nie szanuje własności prywatnej?” – pytam retorycznie, wzbudzając lekki uśmiech na twarzach policjantów. Interwencja kończy się jedynie pouczeniem.

Jedno z trzech zdjęć, jakie udało się zrobić - toaletka i wyblakłe obrazy
Jedno z trzech zdjęć, jakie udało się zrobić – toaletka i wyblakłe obrazy

Siniaki szybko się zagoiły. Wyrażenie “nie chcemy żadnych urban explocośtam” do dziś sprawia mi wiele radości. I tylko szkoda, że zdążyłem zrobić zaledwie parę zdjęć. Dom na ulicy K. jest naprawdę niezwykłym muzeum epoki, która odeszła…

Penetrowanie opuszczonych mieszkań to wyjątkowy rodzaj hobby zwanego miejską eksploracją. I w kamienicy, i w drewnianym domku, nie opuszcza nas poczucie, że właśnie odkrywamy czyjś zaginiony świat. Cofamy się w czasie.

Dodaj komentarz