Współpasażer ciągle usiłuje zagadywać. Bo pociąg jedzie wolno, a jemu się tak nudzi… Do Białegostoku ma jeszcze osiem godzin i trzy przesiadki. Książki ani gazety nie wziął ze sobą, bo on nie lubi czytać. Nudno. Przydałby się zimny browar…
Trasa rzeczywiście należy do znanych i nieciekawych, ale ja się nie nudzę, bo czytam. W podróż zawsze zabieram ze sobą tonę książek. Dawniej ta tona ważyła tonę, ale od kiedy mam swój ukochany czytnik, mogę wieźć mnóstwo tytułów bez obaw o awarię kręgosłupa.

Czytanie książek w podróży ma jedną wadę – czasem można zaczytać się do tego stopnia, że świat wokół przestaje aż tak interesować. Pamiętam scenę, jak w 2010 roku siedzę na którymś z donieckich przystanków tramwajowych i z zapartym tchem przerzucam kolejne strony “Metro 2033” Dmitrija Głuchowskiego. Parę lat później podobnie do czytnika przykuła mnie inna powieść tego samego autora – “Futu.re”. Czytałem ją w każdym długodystansowym peruwiańskim autobusie, leżąc na tylnych siedzeniach i walcząc z wywołującymi mdłości górskimi zakrętami. Później nie zmierzyłem oka w powrotnym samolocie nad Atlantykiem. Ostatnią stronę “Futu.re” doczytałem dokładnie w momencie, gdy samolot lądował na madryckim lotnisku Barajas. Wstawało czerwone hiszpańskie słońce. Moje oczy były równie zaczerwienione od całonocnego czytania.
Właśnie tego typu literatura może się przydać w drodze – lekka, niewymagająca, wciągająca. Filozoficzne dzieła klasyków, wymagające skupienia i zadumy, nie sprawdzą się najlepiej, gdy w autobusie na cały regulator grzmią lokalne hity (patrz: 10 rzeczy, które doprowadzą cię do szału w Ameryce Południowej). Książka dla podróżnika powinna zresetować umysł i odwrócić uwagę od nużącego wielogodzinnego przejazdu. Dobrze, gdy rozdziały są krótkie, a czytanie można przerwać w dowolnym momencie.
OK, przyznaję. W jednej z podróży nie mogłem się oderwać od “Zmartwychwstania” Tołstoja.
Ale wracając do lekkich, przyjemnych i podróżniczych inspiracji:
Cała moja miłość do Ameryki Południowej rozpoczęła się prawdopodobnie od tomiku “Express Patagonia” chilijskiego pisarza Luisa Sepúlvedy. Za pierwszym razem czytałem go we własnym łóżku, śniąc później o nierealnych wówczas podróżach przez dżungle i pustynie. Za drugim razem rozdziały o Santiago de Chile czytałem już w Santiago de Chile. Za trzecim razem fragment o Ekwadorze pochłaniałem w Ekwadorze. I choć świat się zmienił, a Ameryka Łacińska z czasów młodości Sepúlvedy odeszła bezpowrotnie, to lektura nadal wciąga i inspiruje. Sepúlvedą nakarmiłem też paru “nieczytających”, co powinno być chyba dobrą rekomendacją.
W Donbasie zakochałem się po lekturze Serhija Żadana. Jego powieści określam mianem “literatury wódki i drogi”. “Hymn demokratycznej młodzieży” cytowałem już kiedyś na tym blogu, wspominając dawne podróże autostopowe. A potem przeczytałem go jeszcze raz i wróciłem do autostopowania. Dla przyjemności, nie oszczędności.
Znana i lubiana “Miedzianka. Historia znikania” Filipa Springera to coś pomiędzy literaturą faktu a fascynującą powieścią. Rewelacyjna, świetnie napisana historia małego dolnośląskiego miasteczka, które z biegem lat przestało istnieć. Pochłonąłem na raz. Cudeńko.
“Jutro przypłynie królowa” Macieja Wasielewskiego urzekło mnie nie tyle stylem, ile tematyką. Oto historia malutkiej wysepki pośrodku oceanu, którą nawet w XXI wieku cechuje niemal całkowita izolacja od reszty świata. W zaledwie kilkudziesięcioosobowej społeczności, gdzie wszyscy znają się od dziecka, zaczyna regularnie dochodzić do gwałtów. Uciec nie ma dokąd, a gwałcicielem może być wujek, kumpel ze szkolnej ławy, własny ojciec. Że też jeszcze Hollywood nie podchwyciło tego tematu… A może podchwyciło? Rzadko oglądam filmy.
Stefan Grabiński jest dziś autorem niemal zapomnianym. A niesłusznie – przecież jego “Demon ruchu”, wydany w 1919 roku tomik opowiadań okołokolejowych, to przykład znakomitej literatury grozy. Upiorni maszyniści, tajemniczy pasażerowie, pociągi-widma… Dla miłośnika kolei to pozycja obowiązkowa. Albo doskonały prezent. Jako nastolatek połknąłem “Demona ruchu” w nocnym pociągu do Petersburga. Potem bałem się patrzeć za okno…
No i jest też Etgar Keret. Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł na podróż. Opowiadanka Kereta są króciutkie i nie wypełnią wielogodzinnego przejazdu rozklekotanym autobusem. Ale z drugiej strony, mało którego autora nie waham się polecić niemal każdemu. Bo to się po prostu musi podobać.
To moje ulubione książki z gatunku luźnych-wciągających-idealnych na podróż. Chętnie poznam Wasze propozycje. Chcecie coś polecić? Piszcie w komentarzach na blogu albo na Facebooku.
Pokażmy, że czytanie nie jest jeszcze passé.
Po przeczytaniu tego wpisu odezwał się do mnie Wojtek, autor bloga RoadTripBus.pl. Zastosował się do wezwania o polecaniu swoich ulubionych książek i napisał taką wiadomość:
„Kondotierzy” Rafała Gan-Ganowicza to jedna z moich ulubionych książek. Autor opisuje w niej swoje życie i proces kształtowania się postawy antykomunistycznej oraz działań jakie z niej wynikały. Przez większość czasu akcja rozgrywa się w Paryżu, Kongu i Jemenie. To właśnie w Afryce Gan-Ganowicz oddawał się zbrojnej walce wymierzonej pośrednio w swojego największego wroga – Związek Radziecki. Książka z pewnością godna polecenia wszystkim miłośnikom słońca, wojska i przygody.