Postatomowe tramwaje w Hiroszimie

Co wspólnego z Poznaniem mają tramwaje w Hiroszimie? Czy w Japonii da się jeździć na gapę? I wreszcie – jakim cudem tramwaj przetrwał… bombę atomową?

Hiroszima. Ponadmilionowe miasto w południowej części Japonii. Poza aglomeracjami Tokio i Osaki – jedno z największych w kraju. Tysiące turystów docierają tu co roku, by przepłynąć na położoną nieopodal miasta wyspę Miyajima, słynną ze swoich świątyń, gór i… chodzących wolno urokliwych jelonków.

Jednak to nie jelonki sprawiają, że metropolia jest słynna na cały świat. Jako pierwsze na świecie miasto zbombardowane bronią atomową, Hiroszima przyciąga wielu miłośników historii, a także Amerykanów, przerabiających trudne dzieje własnego kraju.

Również dla miłośników transportu miejskiego to ważne miejsce na mapie Japonii. Hiroszimska sieć tramwajowa mierzy trzydzieści pięć kilometrów tras i jest najdłuższa w całym Kraju Kwitnącej Wiśni. Bogactwo jeżdżącego tu taboru urozmaica tramwajowe podróżowanie. No i są jeszcze te ciekawostki…

Tramwaj, który przetrwał atom

Kiedy na moście nad rzeką Ota fotografowałem hiroszimskie tramwaje, towarzysz podróży coraz bardziej się niecierpliwił. A ja prosiłem: “daj mi jeszcze dziesięć minut, no, ostatnie piętnaście…” W końcu nasyciłem się przejeżdżającym obok taborem, wsiedliśmy do stareńkiego kanciastego tramwaju i pojechaliśmy w stronę centrum.

Dopiero trzy miesiące później odkryłem, że – dzięki zupełnemu przypadkowi – wsiadłem do tramwaju, który przetrwał wybuch amerykańskiej bomby atomowej! Trzy takie tramwaje kursują w Hiroszimie po dziś dzień. To wagony 651, 652 oraz 653. Wszystkie zostały wyprodukowane w 1942 roku, ale “mój” 651 jest z nich wszystkich najstarszy, a poza tym to właśnie jego szkielet uwiecznił fotograf na słynnym zdjęciu z sierpnia 1945 – spalony wrak na tle ruin miasta, a obok maszerujący żołnierze…

Tramwaj nr 651 w 1945 roku
Tramwaj nr 651 w 1945 roku
Tramwaj nr 651 w 2017 roku
Tramwaj nr 651 w 2017 roku

Tramwaje w Hiroszimie są więc nie tylko codziennym środkiem transportu, ale i symbolem odrodzenia miasta. Łączności pomiędzy tym, co było przed bombardowaniem, a obecnym lasem wieżowców we współczesnej Hiroszimie.

A ja dziękuję losowi za przypadek – gdybyśmy pojechali wcześniejszym tramwajem, gdybym nie prosił o ostatnie dziesięć minut robienia zdjęć, nie mógłbym się pochwalić tak niezwykłym wydarzeniem w życiu miłośnika tramwajów (i postapokalipsy).

Bilet na słowo honoru

Po wejściu do pojazdu, przyszedł czas na kupno biletu. Do tej pory po Japonii poruszałem się wyłącznie pociągami i tokijskim metrem – Hiroszima była pierwszym miastem, w którym zetknąłem się z japońskimi tramwajami. Dlatego kupno biletu sprawiło mi pewien problem. Na przystanku nie było biletomatu, w okolicy – żadnego kiosku. Zapytany motorniczy pokręcił tylko głową. Pasażerowie wskazali palcami skrzyneczkę w tylnej części tramwaju, przy drugiej kabinie motorniczego.

Podszedłem więc do skrzyneczki, wrzuciłem na próbę sto jenów… Wypadło sto jenów, tylko w mniejszych nominałach. Automat zwyczajnie rozmienił mi pieniądze. Ostatecznie wyszedłem z tramwaju, nie płacąc ani jena za przejazd.

Zagadka wyjaśniła się pół godziny później. Kiedy w kolejnym tramwaju znów nie dało się kupić biletu, po prostu beztrosko wysiadłem na odpowiednim przystanku. Wówczas motorniczy poderwał się z miejsca, chwycił mnie za kurtkę i gestem ręki nakazał powrót do wagonu. Tam wskazał skrzyneczkę, która wcześniej rozmieniła mi pieniądze. Okazało się, że jeden otwór służy do rozmieniania bilonu, a drugi do uiszczania odpowiedniej opłaty za przejazd.

Działa to więc tak: pasażerowie opuszczają pojazd wyłącznie przednimi drzwiami, uprzednio wrzucając należną sumę do maszynki umiejscowionej koło motorniczego. Cena biletu w Hiroszimie jest stała i wynosi 180 jenów (około 6 złotych); ulgowy 90 jenów.

Jednak poza Hiroszimą cena przejazdu zazwyczaj zależy od ilości przejechanych stacji. Na przykład: pasażer, który wsiadł na pierwszym lub drugim przystanku, zapłaci dwieście jenów. Ci, którzy jadą tramwajem od trzeciego przystanku, muszą do maszynki wrzucić sto pięćdziesiąt jenów. Ci z czwartego przystanku – sto jenów. I tak dalej, i tym podobne. Aby wiedzieć, na którym przystanku się wsiadało, można przy wejściu do pociągu pobrać niewielki bilecik. Taryfy wyświetlają się w formie tabeli na zawieszonym z przodu tramwaju/autobusu ekranie. Taki system teoretycznie rodzi spore możliwości nadużyć, ale… w Japonii się nie oszukuje.

Wyświetlacze taryfowe w autobusie. Ci, którzy wysiądą na następnym przystanku, zapłacą adekwatnie do trasy, którą przebyli. Przejazd jednego, dwóch albo trzech przystanków kosztuje 150 jenów; za dziesięć przystanków trzeba zapłacić 320 jenów
Wyświetlacze taryfowe w autobusie. Ci, którzy wysiądą na następnym przystanku, zapłacą adekwatnie do trasy, którą przebyli. Przejazd jednego, dwóch albo trzech przystanków kosztuje 150 jenów; za dziesięć przystanków trzeba zapłacić 320 jenów

Na szczególnie ruchliwych przystankach (na przykład końcowych albo w okolicy dworca kolejowego) motorniczy otwiera wszystkie drzwi składu, a pasażerowie płacą za przejazd stojącym na peronach kontrolerom. Podobne rozwiązanie funkcjonuje też na lokalnych liniach kolejowych.

Kontroler pobiera opłatę na przystanku pod dworcem kolejowym w Hiroszimie
Kontroler pobiera opłatę na przystanku pod dworcem kolejowym w Hiroszimie

Staruszki ciągle w formie

Co może dziwić w kraju kojarzonym z wysoko rozwiniętą techniką, sporą część taboru tramwajowego stanowią starocie. Mowa nie tylko o tramwajach, które przetrwały bombę atomową, ale i o innych staruszkach z lat czterdziestych, pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Podobnie jak w krajach skandynawskich (gdzie równie często jeździ tabor teoretycznie przestarzały), można to wytłumaczyć ekologiczno-praktycznym podejściem Japończyków: skoro działa, to po co wymieniać?

Ten wagon został wyprodukowany w 1957 roku. Sprowadzono go do Hiroszimy z Kioto w 1978 roku
Ten wagon został wyprodukowany w 1957 roku. Sprowadzono go do Hiroszimy z Kioto w 1978 roku
A ten urokliwy (też nieco postapokaliptyczny) tramwaj powstał w 1954 roku
A ten urokliwy (też nieco postapokaliptyczny) tramwaj powstał w 1954 roku
Tramwaj numer 353 w ruchu ulicznym na moście
Tramwaj numer 353 w ruchu ulicznym na moście

Drugą część taboru tramwajowego z miasta bomby atomowej stanowią kanciaste wagony z lat 80/90tych. Przez swoje malowanie oraz brak elegancji w kształcie kojarzyły mi się raczej z Koreą Północną. “O, znowu jedzie Pjongjang” – krzyczałem, kiedy na horyzoncie pojawiał się właśnie taki tramwaj.

"Pjongjang" - wagon Alna Sharyo z 1985 roku
“Pjongjang” – wagon Alna Sharyo z 1985 roku

Od paru lat miasto sukcesywnie kupuje nowe wozy. Na początku wieku zamówiono dwanaście wagonów z rodziny Siemens Combino – tej samej, której czternastu przedstawicieli trafiło wówczas do Poznania. Tramwaje z Hiroszimy są szersze i nieco różnią się pudłem, ale podobieństwo jest widoczne.

Siemens Combino na ulicach Hiroszimy
Siemens Combino na ulicach Hiroszimy
Siemens Combino na ulicach zamglonego Poznania
Siemens Combino na ulicach zamglonego Poznania
Ten wagon konstrukcji Alna Sharyo również pochodzi z przełomu wieków
Ten wagon konstrukcji Alna Sharyo również pochodzi z przełomu wieków

Jako bonus

Tramwaje przetrwały, większość budynków nie. Po wybuchu bomby atomowej większość miasta została zrównana z ziemią. Jednym z nielicznych wyjątków był budynek centrum wystawowego, leżący w bezpośrednim sąsiedztwie z epicentrum. Ruiny budowli, zwanej dzisiaj Kopułą Bomby Atomowej, to najważniejszy symbol miasta. Tuż obok przejeżdżają tramwaje.

Ale dlaczego przed Kopułą tańczą Japończycy przebrani za Meksykanów?

Kopuła Bomby Atomowej i występujący przed nią japońscy Meksykanie
Kopuła Bomby Atomowej i występujący przed nią japońscy Meksykanie

Zobacz też:

Tokio – sen szalonego społecznika
Pierwszy tramwaj Czarnej Afryki
Krzywy Róg – tramwajem przez najdłuższe miasto Europy 

Zapraszam także do polubienia Stacji Filipa na Facebooku.

Dodaj komentarz