Ankara to bardzo dziwne miasto

Dawno nie byłem w tak dziwnym mieście, jak Ankara.

Stolica Turcji intrygowała mnie od dawna swoją nieuchwytnością. Sam kraj jest bardzo turystyczny, ale do stolicy mało kto się zapuszcza. Ci, którzy tu byli, nie przywożą ze sobą wielu wspomnień ani zdjęć. Po prostu – mało się o Ankarze słyszy i rzadko ją ogląda.

Dlatego też nie miałem wobec Ankary specjalnych oczekiwań. Myślałem, że zobaczę kilka dużych placów, parlament, jakieś nowe bloki. I to tyle.

Dobrze jest się czasem zdziwić.

Ankarskie kontrasty
Ankarskie kontrasty

Męska przyjaźń w pustym metrze

Do Ankary przyjeżdżamy wczesnym wieczorem, może koło siódmej, może przed ósmą. Wąsaty kierowca, który zabrał nas na stopa pod Nallıhan, a po drodze częstował herbatą i dwukrotnie zatrzymywał się na zdjęcia w pięknych miejscach, żegna się z nami na obrzeżach miasta. “Obrzeża” to w przypadku sześciomilionowej metropolii szerokie pojęcie – do centrum wciąż pozostaje około 25 kilometrów w linii prostej.

Ale gdzie w Ankarze jest centrum? Trudno na mapie określić jakiś plac, stare miasto, ulicę restauracji i klubów. Gdzieś to się musi znajdować, w końcu sześć milionów mieszkańców musi dokądś chodzić na wieczorne randki.

Ostatecznie decydujemy się dojechać metrem do stacji Sıhhiye. Do najbliższej stacji, gdzie można złapać miejską kolej, jest około kilometra. Idziemy więc przez puste ankarskie blokowiska i po raz pierwszy coś nam nie gra – nie tylko nigdzie nie ma ludzi, ale brakuje nawet zaparkowanych samochodów. Czyżbym miał zatęsknić za widokiem aut pod blokami? Nie, bez przesady, to się nigdy nie zdarzy.

Na stacji metra również pustka. Nie działają automaty biletowe, opuszczone stanowisko kontroli pasażerskiej smętnie uśmiecha się do nas swoimi nieużywanymi skanerami. Trzy osoby stoją na peronie – to dobry znak, przynajmniej wiadomo, że pociąg kiedyś nadjedzie.

No i nadjeżdża. Po półgodzinnej jeździe na wpół pustym składem docieramy na stację Sıhhiye. To dobry wybór – wkrótce trafiamy w samo serce ankarskiego życia nocnego. Ktoś tutaj jednak mieszka, ktoś gdzieś je, gdzieś się bawi.

Ale nadal jest dziwnie. Nie możemy wyprzeć z pamięci widoku kilku młodych mężczyzn, okazujących sobie czułość w wagonie metra. Tu uścisk, tu oparcie ramienia, tam zetknięcie się głowami. W Berlinie nie byłoby to dziwne, ale tutaj, w Ankarze, w samym sercu islamskiego imperium Erdoğana? Oczywiście zdajemy sobie sprawę, że żaden turecki gej nie ośmieliłby się okazywać uczuć w miejscu publicznym, że to raczej czysta “męska przyjaźń [no homo]”, i że to szerzej spotykane zjawisko w świecie kultury islamskiej, ale i tak czujemy się dziwnie. Egzotycznie. Azjatycko.

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie oglądamy po wyjściu z metra, jest wystawa sklepowa, przypominająca raczej pochód zombie
Jedną z pierwszych rzeczy, jakie oglądamy po wyjściu z metra, jest wystawa sklepowa, przypominająca raczej pochód zombie
Ankara w nocy
Ankara w nocy

Slums zamiast starówki

Hotel znajdujemy pod samą cytadelą, będącą w Ankarze czymś na wzór starego miasta. Warto wspomnieć, że historia obecnej stolicy Turcji sięga epoki brązu. W starożytności tutejszymi uliczkami chodził sam Aleksander Wielki, a w ramach Cesarstwa Rzymskiego ówczesna Ancyra pełniła ważne funkcje administracyjne. To czasy na tyle zamierzchłe, że niewiele zostało z zabytkowej zabudowy. W środku miasta znajdują się jednak średniowieczne mury obronne, otaczające jedną ze starszych dzielnic.

– Idziemy tam w ogóle? – pytam następnego ranka, przewidując dość oklepane widoki turystycznych uliczek. Wiadomo, jak wyglądają takie miejsca. Tu restauracja, tam sklep z magnesami, obok sprzedają zapalniczki z gołymi babami (no dobrze, może nie w Turcji). Zabudowa stylizowana na starą. Miło się przejść w takie miejsce, ale mamy w Ankarze tylko jeden dzień, a chcę odwiedzić jeszcze kilka innych miejsc.
– No, idziemy – odpowiada Mateusz. – Pewnie będą ładne widoki z murów.

Wchodzimy więc pod górę, przeklinając stromiznę schodów, a później przechodzimy przez jedną z bram. Mury robią wrażenie – są naprawdę potężne i nie wyglądają na turystyczną podróbkę. Natomiast za murami…

Pranie, a nie sklepy z pamiątkami
Pranie, a nie sklepy z pamiątkami

– Naprawdę oczekiwałem sklepów z magnesami – mówię sam do siebie, stojąc w chaosie biednej dzielnicy. Pod murami walają się śmieci, tuż obok wisi pranie. Miejscowi ze zdziwieniem patrzą na nasz obcy wygląd. Wąskimi uliczkami jeżdżą stare mercedesy tureckich dresów, pod nogami przemykają koty, a u stóp rozciąga się cała sześciomilionowa metropolia.

– Ankara jest dziwna – mówimy jednym tchem. Stoimy na murach i oglądamy dalekie wieżowce, ogromne meczety, a także liczne wyburzenia na pobliskim wzgórzu. Widać, że ktoś chce się od razu pozbyć całej starej dzielnicy – pewnie wkrótce powstaną tu nowe bloki. To smutny widok, ale nie dziwi mnie jakoś bardzo. Widziałem takie sceny na przykład w stolicy Kazachstanu, a już zrozumiałem, że czuję się w Ankarze trochę jak w Azji Centralnej.

Wyburzana stara dzielnica
Wyburzana stara dzielnica
W zaułkach ankarskiej "starówki"
W zaułkach ankarskiej “starówki”
Jeden z licznych kocich mieszkańców cytadeli
Jeden z licznych kocich mieszkańców cytadeli
Nie musi być bogato; ważne, że z flagą
Nie musi być bogato; ważne, że z flagą
Widok przez mury miejskie na wyburzane stare dzielnice miasta
Widok przez mury miejskie na wyburzane stare dzielnice miasta

Po półtoragodzinnym spacerze stromymi uliczkami cytadeli znów docieramy do średniowiecznych murów. Tym razem wszystko się zmienia. Pojawiają się tłumy turystów oraz tureckie babcie z wystawionymi na koce pamiątkami. – Handmade – mówią – souvenir Ankara.

Gdybyśmy weszli właściwym wejściem, od razu zobaczylibyśmy turystów. Ale ich trasa kończy się na miejskich murach. Dalej, w głąb cytadeli, nie zapuszcza się nikt. Jakby świat “handmade souvenir” od świata kotów i prania oddzielała jakaś niewidzialna zasłona.

Na mury da się wejść, i choć równie łatwo można z nich spaść, nigdzie nie stoi żadna barierka ani odgranicznik. Można usiąść na skraju i machać nogami nad panoramą wielkiego miasta. Znów czuję się bardzo azjatycko.

O 12:50 nad całą Ankarą rozlega się śpiew muezzina. Wzmaga się poczucie egzotyki, ale też niepokoju. Ten dźwięk ma dla mnie złowrogie brzmienie, trochę jak wezwanie do wojny.

Galeria wąsaczy

Na murach siedzi się świetnie, ale tyle jest jeszcze do zrobienia! Chcę zajrzeć na nowy dworzec kolejowy i przejechać się kolejką gondolową, zbudowaną bynajmniej nie w celach turystyczno-widokowych, a jako część transportu miejskiego. Jeszcze nie wiem, że nie zrealizuję żadnego z tych planów, bo w całości pochłonie mnie uliczne życie Ankary.

Schodząc z cytadeli, przechodzimy paroma turystycznymi uliczkami. Jest mniej więcej tak, jak się spodziewałem na początku. Ładnie, ale przewidywalnie. Chociaż, czy na pewno? Po drodze trafiamy do centrum informacji turystycznej, w którym usiłuję uzyskać kilka wskazówek. – No english! NO ENGLISH! Türkçe!!! – krzyczy zbulwersowana pracownica informacji. Ankara ogólnie jest dziwna, więc nawet mnie bardzo nie dziwi, że w informacji turystycznej, znajdującej się w centrum sześciomilionowej stolicy jednego z bardziej turystycznych krajów świata, nie można uzyskać odpowiedzi na podstawowe pytania zadawane w ogólnoświatowym języku turystyki.

Potem znowu trafiamy w labirynt zrujnowanej dzielnicy biedy. Chcemy dojść do synagogi, powstałej podobno w 63 roku przed naszą erą. I choć z samej synagogi widzimy jedynie masywny mur, zwoje drutu kolczastego, kamery monitoringu, antyżydowskie graffiti i na wpół spaloną budkę policyjną (no tak, czego innego można by się spodziewać), to ponownie wciąga nas spacer po zrujnowanych uliczkach starej Ankary. Co drugi dom chyli się tu ku upadkowi – pewnie za kilka lat to miejsce będzie już wyglądało zupełnie inaczej.

"Budynki chylące się ku upadkowi" to w tym wypadku nie eufemizm
“Budynki chylące się ku upadkowi” to w tym wypadku nie eufemizm

I kiedy już mamy iść prosto w stronę dworca, znienacka trafiamy na pchli targ. Tego nie można odpuścić. Pchle targi w wielu miejscach na świecie oznaczają szansę kupna najlepszych pamiątek dla znajomych – to tu można trafić na najbardziej niezwykłe pocztówki i najbrzydsze magnesy.

Mężczyzna sprzedający trupy lalek na pchlim targu w Ankarze
Mężczyzna sprzedający trupy lalek na pchlim targu w Ankarze

Eksplorujemy galerię wąsaczy – niewielki sklepik, którego ściany gęsto pokrywają portrety wąsatych mężczyzn. Dostajemy za darmo zakurzony lodówkowy magnes z tureckimi żołnierzami. Zastanawiamy się nad kupnem czyichś ślubnych pamiątek. Znajdujemy nawet ścienny kilim z Jezusem pasącym owce – sąsiaduje z obrazkiem przedstawiającym słodkie szczeniaczki.

Po czym wychodzimy wprost na ogromny nowoczesny meczet Melike Hatun, mogący pomieścić aż 7000 wiernych.

W ankarskiej galerii wąsaczy
W ankarskiej galerii wąsaczy

Kultura za płotem

Kierunek – dworzec! Nic mnie nie powstrzyma od odwiedzin na dworcu. Idziemy przez park z pustymi fontannami, w którym czuję się z kolei bardzo rosyjsko. A później skręcamy w bok i trafiamy na jakiś niezmiernie ważny budynek. Musi być niezmiernie ważny, bo stoi w samym środku stolicy, ale otacza go puste pole, kilka warstw płotów, zwoje drutu kolczastego, budki strażnicze i wszechobecne kamery monitoringu.

Ukradkiem robię zdjęcie, próbując odgadnąć przeznaczenie budynku. Cóż to może być? Nowoczesny wygląd zdradza ważny projekt ostatnich lat. Może to nowa siedziba parlamentu? Może rezydencja prezydenta Erdoğana? Może jakieś wielkie pantureckie Centrum Wielkości Turcji (tego typu projekty widywałem już w innych krajach)?

Dopiero w domu odkryję, że przez zwoje drutu kolczastego oglądaliśmy…

budynek opery.

Nikt niepowołany nie wejdzie na spektakl!
Nikt niepowołany nie wejdzie na spektakl!

Świątynia pamięci Ojca Narodu

Zmieniamy trasę. Do dworca dojdziemy później (tak przynajmniej jest w planach). Teraz kusi nas mauzoleum Atatürka, ojca współczesnej Turcji i narodu tureckiego. Jak jednak wydostać się spod warownej biblioteki? Chodnik nagle kończy się niczym, a dalej wije się już drogowy ślimak. Podglądamy innych pieszych i, tak jak oni, schodzimy autostradową rampą. Wokół nas pędzą samochody, a ja znów czuję się bardzo “azjatycko”.

Ankara zdecydowanie nie jest miastem dla pieszych. Mamy do przejścia nieco ponad dwa kilometry, ale żadna droga nie prowadzi w interesującym nas kierunku. W końcu jednak, po niemal godzinnym spacerze, docieramy do wzgórza, na którym rozpościera się ogromna polityczna świątynia.

Pod mauzoleum Atatürka
Pod mauzoleum Atatürka
Główny budynek wygląda z daleka jak starożytna świątynia
Główny budynek wygląda z daleka jak starożytna świątynia

Niewprawne oko z daleka mogłoby stwierdzić, że to jakiś miejscowy Partenon, zabytek z epoki starożytności. Ojca Turków upamiętnia naprawdę olbrzymia budowla w stylu neoklasycystycznym. Plac przed grobowcem otaczają olbrzymie kolumnady, w których mieszczą się rozmaite sale pamięci. Zza kolumnady wyrastają wieżowce. Wokół chodzą całe rodziny, trzymając w rękach flagi z Atatürkiem, a skala poczucia egzotyki wybija mój osobisty bezpiecznik. Nie tego spodziewałem się po “urlopowej” Turcji. Czuję się tu trochę jak w Azji Centralnej, trochę jak na Kaukazie, a trochę jak w Ameryce Południowej.

Wychodząc spod mauzoleum, odkrywamy, że wokół budynku rozciągają się ogromne tereny wojskowe. To całe dzielnice w środku miasta, wyłączone z użytku dla przeciętnych obywateli. Osobna, wojskowa Ankara.

Żołnierze defilują przed mauzoleum ojca narodu
Żołnierze defilują przed mauzoleum ojca narodu
Na warcie ku czci Atatürka
Na warcie ku czci Atatürka
W kompleksie mauzoleum znajduje się także sklepik z pamiątkami z Atatürkiem
W kompleksie mauzoleum znajduje się także sklepik z pamiątkami z Atatürkiem

Pocztówki z Ankary

No i nie wyszło – tym razem nie docieram na dworzec, nie jadę też kolejką gondolową. Nie będzie kolejowych materiałów ze stolicy Turcji, bo po prostu nie starczyło na nie czasu. Miasto, które chciałem odwiedzić w sumie przejazdem, a trochę z jakiejś podskórnej ciekawości, pochłonęło mnie całkowicie.

Wysyłam stąd parę pocztówek. Większość z nich przedstawia Atatürka i jego mauzoleum, ale jest też pocztówka z moskiewskiego metra, kupiona w kuriozalnym rosyjskim sklepie z pamiątkami, jaki rozsiadł się zaraz pod murami cytadeli. Sprzedają nie tylko moskiewskie metro – jest też liczny wybór kartek pocztowych i obrazów olejnych z Petersburga. W tle gra rosyjska muzyka, a sprzedawcy nie mówią po rosyjsku.

Ankara naprawdę jest dziwna.

Rosyjskie pocztówki sprzedawane w turystycznej części Ankary
Rosyjskie pocztówki sprzedawane w turystycznej części Ankary
Hurra, sprzątaczki z metra dotarły do adresata!
Hurra, sprzątaczki z metra dotarły do adresata!

Zobacz też:

Astana. Złota stolica instant
Sachalin. Naftowe kontrasty Rosji
Najwyższy slums świata
Min-Kusz: życie na beczce uranu
Fanpage Stacji Filipa na Facebooku

1 komentarz

  1. Jak patrzy się na takie zdjęcia, to człowiek natychmiast chce się pakować i wyruszać w podróż :) Pozdrawiamy!

Dodaj komentarz