Codziennie ląduje tu kilka ogromnych samolotów wycieczkowych. Na pokładach: bogaci Szwedzi, Niemcy, Anglicy. Dwa wielkie Airbusy codziennie przywożą turystów z Katowic. Jak to jest zatem możliwe, że na ulicach stolicy nie ma ani jednego turysty?!
Miejsce: wyspa Sal. Jedna z dziewięciu głównych wysp Republiki Zielonego Przylądka. Pustynne, wulkaniczne, na pozór niegościnne miejsce, którego jedynym bogactwem są piaszczyste plaże i dobry dostęp do oceanu. To właśnie te walory sprowadzają na Sal tysiące turystów z bogatych krajów Europy.
Ale turyści na własne życzenie zamykają się w klatce. Wynajmują pokój albo domek w resortach, gdzie wszystkiego mają pod dostatkiem. Jedzenie podane pod nos, piaszczysta plaża z leżakiem, a na wypadek sztormu – hotelowy basen. Niektórzy wykupują wycieczki fakultatywne – wtedy w krajobrazie wyspy pojawia się kawalkada jasnoniebieskich dżipów.
To niesamowite, jak bardzo część turystyczna może być odseparowana od lokalnych mieszkańców i ich życia codziennego. Na Sal są to niemal całkiem rozłączne światy. Podejrzewam, że podobnie wygląda to w Egipcie albo innych miejscach, których standardy codzienności dalekie są od urlopowych oczekiwań turystów. I żeby było jasne – to jest co najwyżej osobisty szok, ale nie oskarżenie, a już na pewno nie względem przyjezdnych, którzy wolą po prostu wypocząć w komfortowych warunkach i nie mają potrzeby odwiedzania różnych dziwnych miejsc.

Demograficzny boom Szparagów
Takich, jak stolica wyspy – miasto Espargos. Jego nazwa pochodzi od rosnących tu dziko szparagów i w bezpośrednim tłumaczeniu oznacza właśnie tyle: “Szparagi”. Brzmi soczyście i wiosennie, ale w rzeczywistości Espargos otacza niegościnna półpustynia.
W ciągu ostatnich dwóch dekad miasto przeżyło prawdziwy boom gospodarczo-demograficzny. Liczba ludności Espargos zwiększyła się z 5 tysięcy mieszkańców w 2000 roku do – jak się szacuje – około 20-25 tysięcy obecnie. Mało znana wioseczka stała się trzecim co do wielkości miastem kraju.
Bezpośredni powód? Międzynarodowe lotnisko im. Amilcara Cabrala. Do 2005 roku jedyny międzynarodowy port lotniczy na Wyspach Zielonego Przylądka. Obecnie lądują tu samoloty z licznych krajów europejskich, ze Stanów Zjednoczonych oraz Brazylii. Turyści przywożą pieniądze, ale muszą je gdzieś wydać. Dlatego na wyspę Sal ściągają pracownicy ze wszystkich zakątków kraju.


Niekontrolowany rozrost powoduje jednak, że Espargos jest koszmarnie brzydkie. Podobnie jak w przypadku wielu innych miast światowego Południa, tkanka miejska stolicy wyspy składa się z chaotycznie postawionych wielopiętrowych domów, przeważnie nieotynkowanych. Przechodniów straszą cegły i goły beton, niedokończone piętra, wystające pręty zbrojeniowe. Jeszcze gorzej bywa, kiedy ktoś zainwestuje w wykończenie budynku – wówczas pojawiają się zdobienia, kolumienki, różowe elewacje. Bez dbałości o jakikolwiek dialog z otoczeniem.
Na większości ulic rozwijającego się nowego Espargos nie ma asfaltu. Nie istnieje tu także komunikacja publiczna. Jedyne jej zręby stanowią tak zwane aluguery, czyli prywatne busiki zapewniające komunikację z innymi częściami wyspy. Parking aluguerów znajduje się jednak na obrzeżach stolicy i nie da się skorzystać z busa podczas podróży po samym mieście.
Nie ma tu także turystów. W ciągu dwóch dni spędzonych w Espargos i okolicach, zauważam tylko jedną parę “białasów”. W stolicy brakuje restauracji, sklepów oraz infrastruktury dla przyjezdnych. Jakby ktoś niewidzialną linią odciął lotnisko i kurorty od miasta, w którym toczy się prawdziwe, codzienne życie wyspy Sal.



Kup magnesy, kurwa mać
Jedynie na Monte Curral, wyrastającym pośrodku miasta wygasłym wulkanie, rozłożył się samotny sprzedawca lodówkowych magnesów i plastikowych żółwi. – Where are you from? – zagaduje. – Poland? Dzień dobry! Kurwa mać!
To stary numer, z tym “dzień dobry” i “kurwa mać”. Sprzedawcy pamiątek wiedzą, że nic nie przykuje uwagi turysty tak bardzo, jak kilka słów w jego języku. W Espargos jest to jednostkowy przypadek, ale dwadzieścia kilometrów na południe, w Santa Maria – głównym kurorcie wyspy, niemal na każdym rogu można natknąć się na turystycznego naganiacza. – Where are you from? – pytają.
Raz, zirytowany nachalnym zagadywaniem, odpowiadam “Magyarország”. To węgierska nazwa Węgier, ale sprzedawca najwyraźniej rozumie szyderstwo, bo aż rwie się do bitki. Robi się naprawdę nieciekawie. Język pięści jest jednak bardziej uniwersalny niż wyuczone “kurwa mać”.

Gdzie przychodzą umierać żółwie
Parę kilometrów na wschód od Espargos znajduje się Pedra de Lume, na wpół wymarła wioseczka rybacka. Potencjał turystyczny tego miejsca jest spory, bo tuż obok wioski, w kraterze kolejnego wulkanu, znajdują się saliny – słone jeziora pozostałe po wydobyciu soli. Zasolenie wody jest tutaj kilkanaście razy większe niż w oceanie, można więc się położyć i swobodnie unosić na powierzchni. Prawie jak w Morzu Martwym.

To jedna z większych atrakcji wyspy Sal, dlatego słone jeziora codziennie wypełniają się turystami. Dżipy podwożą ich jednak pod samo wejście na teren salin, a później stamtąd odbierają. W kraterze dawnego wulkanu znajduje się restauracja, sklep i łazienki – wszystko, czego trzeba turyście.
Mało kto dociera do samej wioski. A w niej panuje prawdziwie westernowy klimat. Niewielki biały kościółek pośrodku pustyni, przeganiany przez wiatr piach, zardzewiałe wraki statków na nabrzeżu. Bielejące na kamieniach szkielety ryb. Pedra de Lume to prawdziwa oaza bezczasowości, choć kilkanaście razy dziennie przemykają tędy karawany turystycznych dżipów.
Tuż za wioską stoi opuszczone, czy raczej niedobudowane osiedle. Trudno powiedzieć, czy był to kolejny turystyczny resort, któremu nie wypalił biznesplan, czy może śmiałe plany rozwoju miejscowego mieszkalnictwa. Obok stoi jedynie przedszkole, niewielkie boisko i kilka grobów. A pomiędzy budynkami leży ogromna, zapiaszczona skorupa żółwia morskiego.
Tak, Pedra de Lume to jedno z tych miejsc, do których przychodzą umierać żółwie.








Tak było przed koronawirusem… Jak się teraz żyje na Sal? Z całą pewnością kryzys COVID-19 dotknął kraj, którego nawet 1/4 PKB związana była z turystyką. Dzisiaj pewnie i kurorty wyglądają tak, jak opisane w artykule miejsca z dala od turystycznego szlaku.
Jeżeli zainteresował Cię ten materiał, wesprzyj mnie na Patronite. Blog utrzymuje się bez reklam ani materiałów sponsorowanych, a pracy nad nim jest naprawdę dużo (o kosztach nie wspominając) :)
Zobacz też:






Wrzuciłam juz w poprzednim poście, to nie jest to samo Espargos (ogolnie Sal), ktore byly kilka lat temu, kiedy turystyka stawiala swoje kroczki, sami niszczymy to wszytsko/